środa, 4 kwietnia 2012

W oczekiwaniu na "niewiadomo co"


Mijały dni, miesiące i pory roku. Przestałam się miotać. Szukać na siłę pomysłu na moje wiejskie życie. Chciałam domu na wsi - mam, chciałam być wolna od pracy na etacie – jestem wolna. Poddałam się rytmowi pór roku. Założyłam ogródki. Serce moje przywiązane było bardziej do kwitnącego przedogródka niż do ogrodu kuchennego schowanego w głębi posesji. Przyznaję, grzebanie w ziemi nigdy mnie zbytnio nie pociągało, ale od czegoś trzeba było zacząć. Lubię rośliny, co to same rosną siłą swej woli. Ale jak to nowicjuszka nakupowałam roślin, kwiatów, krzewów, które potrzebują porządnej pielęgnacji i dobrej ziemi. A ziemia u nas piaszczysta, latem brakowało nawet wody w studniach i była dowożona beczkowozem. Wodociągu jeszcze nie było. O podlewaniu można było zapomnieć. A deszcz nie padał tygodniami. Rośliny moje nie dały rady. Następnej wiosny okazało się, że i z cebulowych tzw. „nici”, zjadły je nornice, a to, czego nie zjadły wymarzło. Pomyślałam sobie no dobrze, nie znam się, ale nie dam się. Musi mi coś w tym ogródku zakwitnąć. Czasu miałam dużo, jeździłam na rowerze na wycieczki, chodziłam na długie spacery z moją sunią. Przyjrzałam się więc łąkom, rowom, ugorom i zaprosiłam do siebie naparstnice do cienia, dziewanny różne na słońce, topinambur, który rośnie zawsze i wszędzie i ciągle, nawet tam, gdzie nie powinien, rudbekię nagą, marcinki wszelakie, różę dziką i rugosę, wszędobylską miętę i piołun. I to był strzał w dziesiątkę. Wreszcie coś mi rosło i kwitło, i samo rozsiewało. A moja już zmarła sąsiadka-staruszka przychodziła do mnie na herbatę i mówiła: dziecko, jak to dobrze, żeś ten piołun przytargała. Ja odkąd tu przyszła po wojnie, nie widziała piołunu, a tak lubię, a u ciebie łany”. Piołun lubię, mam nawet ziółko w poduszce pod głową. Teraz nie mam go zbyt dużo, bo lubią go też owce. I tak sobie żyłam z dnia na dzień, bez pospiechu i stresu. Spędzałam z każdym miesiącem jeden dzień dłużej na wsi w tygodniu. Aż się zorientowałam, że w mieście jestem gościem i tak się jakoś układa, że wracam na noc do domu. A czwartej wiosny od „uwolnienia” (tak, tak, trochę to trwało) byłam gotowa. Gotowa na i wolna do. Owce przybywajcie!

13 komentarzy:

  1. Owieczko i znowu pięknie ,bo nic na siłę :-) baaardzo to lubię :-) U nas też ziemie słabe ,więc staramy się zaprosić te rośliny ,które lubią takie klimaty. Po kilku próbach wiemy już ,że malwy, ostróżki to nie u nas . Natomiast piołun, naparstnice, kocimiętki ,lawendy ( ale te siane przez nas z nasion ), szałwie,...jak najbardziej tak. Nie chcemy zmieniać otoczenia "na siłę" ,bo tak ładniej - to my powinniśmy do niego się dostosować .... pozdrawiam dziś na zimowo j.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się ciągle miotam, szukam tego "nie wiadomo czego", nazywam to "swoim rytmem". Choć jak czytam, u Ciebie i innych, że to poszukiwanie, oczyszczanie czy jak to nazwać - trochę trwa, to jednak mam nadzieję. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak do wszystkiego należy dojrzeć:))bardzo ładnie to opisałaś...i fajny przedogródek, bardzo swojski:))- na marginesie- uwielbiam naparstnice i tę ich niezwykłą żywotność, pozdrawiam przedświątecznie
    p.s.
    jak dzidzie- jagniątka i piesiątka?:)

    OdpowiedzUsuń
  4. cudnie! Czekam na ciąg dalszy, jak to się z owcami zaczęło!

    OdpowiedzUsuń
  5. Najpiękniejszy ogródek na świecie, wszystko pachnące, na swoim miejscu, już wyobrażam sobie upalny dzień pod wieczór i te zapachy, jak w kościele na Zielną; pachniało piołunem; serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  6. O matuchno, ze mną było dokładniuśko tak samo, też kupowałam roślinki jak głupia, siałam, sadziłam i wielkie G... z tego było, bo szlag je trafiał. Dopiero jak poczytałam, co i gdzie, a co w ogólnie NIE w moich warunkach, coś zaczęło rosnąć i kwitnąć. A jak wygląda piołun to bez bicia przyznaje, że nie wiem, może i u mnie gdzieś rośnie na łąkach. Owce przybyły, ale przecież nie same :) Oj Owieczko dawkujesz to opowiadanie jak jakieś lekarstwo bez mała :) wiesz że dawki leków nie wolno opuszczać :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No bo ogród to jak życie. Jedni lubią to miejsce, tu się dobrze czują, rozkwitają, inni wręcz odwrotnie. Jak rośliny.

    Też próbuję, robię rekonesans mojej okolicy, słucham uważnie miejscowych, prostych ludzi, bo oni mają wielką mądrość, życiową.

    Czekam na cd. opowieści jw.

    Serdeczności już świątecznie ślę
    jolanda

    OdpowiedzUsuń
  8. Ogródek prześliczny!
    Cztery lata, to spory kawałek czasu. Po czym poznałaś, ze już jesteś gotowa? Może po ludziach wokół Ciebie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Spokojnych Świąt, Owieczko, szczęśliwych i rodzinnych, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wszystkiego najlepszego, Alleluja!
    jolanda

    OdpowiedzUsuń
  11. co za klimat w Twych słowach się kryje. Wiem, wiem powtarzam się ale napięcie budujesz niczym scenarzysta z dobrym i lekkim piórem. Czekamy na ciąg dalszy. :-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Rogata Owco jestem zauroczona opowieścią i garnkami na płocie, no wszystkim po prostu i czekam na owce ...
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Jestem też po takiej reformie rolnej na mojej miejskiej działce.
    Chcę posiać len, choć garść, marchew i pietruszka tudzież sałata mnie nie rajcują.

    OdpowiedzUsuń