Żona pasterza, szczupła, niepozorna kobieta, nie sprawiała wrażenia, że posiada jakieś moce tajemne, które pozwolą jej namówić to rogate stado do powrotu. Widoczne w oddali owce wyglądały naprawdę niesamowicie pięknie w promieniach jesiennego słońca. Widziałam już wiele stad owczych, mniej lub bardziej licznych, w promieniach słońca, we mgle, w deszczu i podczas burzy, ale to zachwyciło mnie szczególnie. Czułam się tak, jakbym znalazła moje zaginione zwierzęta, jak pasterz odnajdujący swoje własne owce. Odczułam dziwną ulgę pomieszaną z radością. Ucieszyłam się, jak dziecko, co tu kryć. I wcale tej radości przed pasterzem nie ukrywałam. W ogromnym skrócie opowiedziałam mu o moim szukaniu owiec ze snu, i o tym że ich znaleźć nie mogłam. Nie wyglądał na zdziwionego. Rozmawialiśmy sobie jeszcze jakiś czas siedząc w samochodzie, podczas gdy zaklinaczka zmierzała spokojnym krokiem w kierunku owiec, których z każdą chwilą robiło się jakby więcej. Wynurzały się kolejne, z jakimiś trawami i liśćmi zaplatanymi w runo. Prawie tak, jak to wyobraziła sobie M., w swoim komentarzu do poprzedniego odcinka. Chciałam koniecznie dowiedzieć się od pasterza, co zrobi jego żona. Pasterz powiedział, że „ coś im już tam powie, aby wróciły”. Czekałam w napięciu na rozwój wypadków. Parę lat temu widziałam jak na "zielonej wyspie" podczas zaganiania stada w pożądanym kierunku, przy porównywalnej ilości owiec, pracowało kilka osób z gwizdkami i 4 psiaki border collie. A tu żadnych psów, gwizdków, tylko drobna blondynka w dżinsach i białym sweterku. Drobna i niepozorna, ale czarodziejka, nie miałam wątpliwości. Postała z owcami chwilę, klaskała w dłonie i coś rzeczywiście do nich mówiła, a one najwyraźniej rozumiejąc o co chodzi, zaczęły sprawnie formować szyk i ruszyły z miejsca. I szły tak spokojnie obok zaklinaczki owiec w naszym kierunku. Wysiadłam z samochodu, aby poczekać na żonę pasterza, a on odjechał, aby zrobić miejsce owcom, bo droga był bardzo wąska.
Po chwili szłyśmy już razem. Zaklinaczka owiec, ja i stado. Patrząc na dorosłe owce i biegnące wśród nich maleńkie jagnięta byłam jak urzeczona. Myślałam –Boże czy ja też kiedyś będę potrafiła rozmawiać z moimi tak, żeby wiedziały co powinny zrobić. Czy to jest w ogóle możliwe? Czy te, które chciałabym zabrać do siebie, będą się u mnie dobrze czuły? Czy w ogóle wolno mi je zabierać? Pytania bez odpowiedzi przelatywały mi przez głowę. Szłyśmy więc niespiesznie, a ja podziwiając to malownicze stado, pomyślałam, że na paru owcach to się u mnie jednak nie skończy. Tamtego wrześniowego dnia, idąc najpierw obok, a potem już jakby w stadzie, zapragnęłam mieć dużo owiec (na moją miarę oczywiście). Tak, chciałam zostać zaklinaczką. To było to, na co tak długo czekałam. Nie hodowczynią owiec, nie właścicielką owiec, ale pasterzem i prawdziwą zaklinaczką owiec.
Pozdrawiam odwiedzających
Czekałam z niecierpliwością na dalszy ciąg opowieści zagladając do Ciebie co i rusz. I jest. Tylko czemu tak mało?:-))) Owieczko - moim zdaniem zdecydowanie powinnaś o swojej historii napisać książkę:-)))
OdpowiedzUsuńAsiu, dziękuję, ale na pisarkę to ja się raczej nie nadaję. Ot tak, jak ten "mały pisarczyk z Florencji", coś tam o moich zwierzakach i życiu z nimi mogę naskrobać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
nieśmiało przypominam ,że na pisać bloga też Owieczko nie chciałaś - bo jak mówiłaś " a kogo to moje zwyczajne życie zaciekawi ? " ;-) Mnie ( i myślę ,że nie tylko Twoje pisanie sprawia OGROMNĄ RADOŚĆ!!!! dziękuję i proszę o jeszcze - odwzajemniając pozdrowienia oczywiście :-))))
UsuńJak czytamy w odpowiedzi dla Asi jesteś bardzo skromna ,ale Asia ma rację .Jesteśmy pewni że dziś gdy ludziska zaczynają budzić się i myśleć o powrocie do źródła człowieczeństwa Twoja książka byłaby łykana jednym tchem.To tak a propos :)
OdpowiedzUsuńA co do tych snów i owieczek to nie wiemy jak u Ciebie z wiarą w poprzednie wcielenia i wędrowanie duszy.My wiemy na pewno że w Twojej głębokiej podświadomości tkwią ślady takiego wędrowania, a rogate kolorowe owce to jedno z Twoich żyć.Takich odruchów drgnięć serca nie da się wydumać czy sobie wmówić. To to już przeżyłaś i teraz jest już tylko kontynuacja i czerpanie z TAMTEJ wiedzy i doświadczenia.
Z pasterskim pozdrowieniem , czekamy na dalszy ciąg :)
Przypomniałaś mi film, mój ukochany, "Smażone zielone pomidory". Prawdziwe zaklinaczki zdarzają się niezmiernie rzadko. Dobrze, że jesteś jedną z nich. Tylko prawdziwi zaklinacze potrafią sobie tylko znanym sposobem porozumiewać się z przyrodą i ze zwierzętami. Dla mnie to graniczy z czarami i czymś absolutnie nadprzyrodzonym i niewytłumaczalnym. pozdrowienia
OdpowiedzUsuńJesteś zaklęta Zaklinaczko! Tak jak zwierzęta w Twoim domu, jak jego zapach, jak ta cała okolica.
OdpowiedzUsuńWiesz, ja przecież tam jeżdżę od stu lat... co roku znajduję to uroczysko, to nieznaną trawę, to krąg grzybów do farbowania, to głaz pośmiertny na drodze niejakiego Gothlieba, to widok nie z tej ziemi, i w końcu Zaklinaczkę!
Z jeden strony ciesze się, że nie miałam możliwości czytania kolejnych odcinków we właściwym czasie, mogłam je bowiem przeczytać jeden po drugim, nie czekając ani minutki. Z drugiej zaś, sama nie wiem, co jest z drugiej... Owieczko Twoje stado rzeczywiście wyłoniło się z marzeń sennych, jakby te owce zstąpiły gdzieś z obłoków, wyłoniły się z leśnej mgły, żebyś mogła być ich Pasterzem, raczej Zaklinaczem. Niesamowite jest to, że w końcu je znalazłaś i to takie o jakich śniłaś. Coś jest w tym, o czym piszą Zosia i Janusz. Kiedy będzie dalej :)
OdpowiedzUsuńPięknie to opisałaś i bardzo obrazowo, aż się mi rodzi ochota przyjechać i zobaczyć te rogate cuda na żywo:))))pozdr
OdpowiedzUsuńAnust, zapraszam. Lubię gości. Nie wiem tylko czy te moje rogate cuda się spodobają innym, bo mnie podobają się bardzo, ale obiektywnie patrząc to takie sobie zwyczajne owce. Pozdrawiam
UsuńDzień dobry
OdpowiedzUsuńNie mogę wytrzymać i muszę napisać, ze pasjonująca ta opowieść i niczym lekarstwo dawkowana małymi łyczkami ;)
Dzięki piękne za tą lekturę. Z niecierpliwością czekam na następne odsłony. Owieczki przecudnej urody!
Pozdrawiam serdecznie
Kasia K.
Owieczko, bo Ty masz w sobie dar, jak rzadko kto; mniemam, iż chodzą teraz tak za tobą, powiesz słowo, wykonasz gest, a one idą jak zaczarowane.
OdpowiedzUsuńCzekam ze wszystkimi na ciąg dalszy, serdeczności.
Dzien dobry :)..przyszlam sie przywitac i poczytac :)
OdpowiedzUsuń..zaczelam od pierwszych postow...ja tak zwykle czynie ...i chce Ci powiedziec ,ze utonelam :)))
..piszesz tak,jakbym czytala "Anie z Zielonego Wzgorza"...oczami Ani pokazalas mi ten maly domek :)))
na pewno przeczytam w calosci...
..i te wszystkie kociaki :)
Lenka jest zachwycajaca :)
pozdrawiam,
Tinki
Tacy ludzie, jak tamta Kobieta, nie zdarzają się często. Często jednak są na tyle skromni, by swój DAR zachować tylko dla siebie, swoich zwierząt i bliższych sobie ludzi. Nie problem robić z tego użytek medialny i finansowy...Sztuką jest żyć z tym darem, wykorzystywać go dobrze i cieszyć...A opowieść- masz dar pisania- zrób cos z tym jeszcze.. :)pozdrawiam cieplutko przy +3 i deszczu :)
OdpowiedzUsuńAleś się schowała!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam jednym tchem i życzę sobie żebyś napisała scenariusz filmowy!
Bardzo bym chciała piękny film o zaklinaczkach :)
o matko ale historia ,poryczalam sie
OdpowiedzUsuńChciałabym znowu poczuć tę boleśnie piękną pewność, że się znalazło, to co było szukane.
OdpowiedzUsuńadres tego bloga dostalam od mojej siostry Marysi Nitychoruk i przeczytalam posta o zaklinaczce.Od dawna podzielam zachwyt zyciem blisko natury a Twoja historia jest bardzo wciagajaca, rzeczywiscie czyta sie super.Pozdrawiam, Anna Lokuc
OdpowiedzUsuńWitaj Anno. Bardzo się cieszę, że dobrze Ci się czyta te moją historie. Serdecznie pozdrawiam i zapraszam
OdpowiedzUsuń