poniedziałek, 17 stycznia 2022

 Zanim wyłączą prąd


wieje straszliwie i smaga deszczem. Pogoda jest nieprzyjemna bardzo, nawet owce postanowiły nie wychodzić na pastwisko, leżą sobie wygodnie na głębokiej ściółce i żują. Mnie się też nie chce wychodzić, choć miałam plany "olejowe" w masztalce. 

W związku z tym, zanim wyłączą prąd, spróbuję pokazać jeszcze trochę słonecznych zdjęć z obejścia i łąk. 

Lato, takie prawdziwie gorące i słoneczne, w tym roku trwało raptem 10 dni. Zazwyczaj było deszczowo, szaro i wietrzne. Mieliśmy nawet lipcową powódź. Pozrywało mostki, poważnie uszkodziło najważniejszy most we wsi (mamy tylko niechlujnie zabezpieczoną połowę zdatną do przejazdu samochodami do 3 ton, nikt nie wie, kiedy go naprawią). Powódź spowodowała spore zniszczenia. Nam też woda wdarła się do domu, zalała piwnicę, w oborze mieliśmy szemrzący strumień, płynący swą wiekową drogą, czyli sporym kanałem zbudowanym pewnie za pierwszego Antona Austa, a może i wcześniej. Nie była to woda głównego winowajcy, czyli potoku Srebrna, który spowodowal zniszczenia we wsi. Nasza domowa woda spływała z góry. Drugi potok, już na naszym terenie, zniszczył drogę na pastwiska, ogrodzenia i same łąki leżące w jego dolinie.


























































niedziela, 16 stycznia 2022

 Czwarta zima


Czas pędzi jak szalony. Tak, to już czwarta zima tutaj. Prace naprawcze i lecznicze substancji naszych czterech budynków, kilometrów ogrodzeń, starego sadu, pobojowiska wzdłuż i wszerz pewnie za naszego żywota się nie zakończą, ale tak to zawsze było. Coś się budowało, dobudowywało, naprawiało, zmieniało, ulepszało. Końca pracom nie było. Tak jak zapewne naszym poprzednikom nie spędza i nam to snu z powiek. Nawet chyba zdecydowanie lepiej sypiamy. Zasypiam nad książką pod kołderką czasem nawet przed dwudziestą.  

Nasze zrujnowane "hangary" wymagały natychmiastowych prac ratowniczych. Skomplikowanych, czasochłonnych, wymagających sporej wiedzy i niewidocznych dla niewtajemniczonych. Jeszcze nie wszystko się udało uleczyć, ale nie jest źle. Zawaleniem groziły sklepienia żaglaste w dużej stajni, którym eksperci nie dawali szans na uratowanie, dach stodoły, drewniane stropy w domu, fragmenty ścian obory w budynku mieszkalnym. Zawaliła się część ściany północnej masztalki, czyli małej stajni, która według ekspertyzy była juz nie do uratowania, wypadło ceglane wypełnienie fachów w konstrukcji ryglowej stodoły nad przejazdem. Sytuacja jest opanowana. Jednakże w części mieszkalnej nie zrobiliśmy nic nowego od 2019 roku. 

Wypiękniały nam za to elewacje trzech budynków (nie całkiem do końca, bo praca żmudna, ręczna, piasek, wapno, glina, woda, mieszane w wiadrze). Masztalka też jest skończona. Zostało mi olejowanie schodów, trochę uszczelnień wełna owczą i przybicie paru listewek. Malować drewno na stryszku może będę latem.

Wiem, że czekacie na zdjęcia,  dużo zdjęć. Najlepiej takich przed i po. No i kłopot, gdyż jako baba nie czująca potrzeby fotografowania, nie mam prawie wcale takich zdjęć. Najbardziej lubię fotografować zwierzęta , kwiatki i robaczki.


inspektorka nadzoru budowlanego na oborowym parapecie
ściana zachodnia masztalki z filarem, który już był oddał ducha
wschodnia ściana stodoły po naprawie z nowym glinianowapiennym tynkiem
pigwy z sąsiedztwa
owce w drodze na łąkę
świt jesienny na łące
bukiet z ogrodu mojego
odbudowany fragment ściany z nową kamieniarką i okienkiem


widok na masztalkę od południa i kwiaty róży
Comte de Chambord chętnie sadzonej w XIX wieku
zachodnie drzwi i królestwo kur
ściana frontowa
mirabelki i węgierki z naszego sadu