Jesienią roku 1999 postanowiliśmy kupić dom, ale w mieście w którym mieszkaliśmy. Wieś nawet nam wtedy przez myśl nie przeszła. Obejrzeliśmy jednak tylko 3 domy i zrezygnowałam z szukania, bo mi się znudziło. Coś było nie tak, ale nie wiedziałam co. Tak, jakby moja dusza mówiła mi – daj sobie spokój z tym domem, jeszcze nie czas. Temat domu zniknął więc tak szybko, jak się pojawił. Mieszkaliśmy w całkiem fajnym i sporym mieszkaniu, w moim rodzinnym mieście, w ładnej okolicy, w zasadzie w parku. 15 minut zajmował nam spacer na stare miasto, gdzie wcześniej się uczyłam, gdzie studiowaliśmy, pracowaliśmy, do szkoły chodziły dzieci. Lubiłam (i nadal lubię)moje miasto.
3 kwietnia 2000 roku kupiliśmy maleńki dom na wsi. Sam pomysł kupna wiejskiego domku wpadł nam do głowy tydzień wcześniej, wraz z wiosną, wyjątkowo wiosenną w tamtym roku. Dom miał być na północ od granic miasta i w odległości do 50 km najdalej , na prawdziwej wsi, gdzie pianie kogutów, ryczenie krów i beczenie owiec nie będzie powodem sąsiedzkich awantur (w owym czasie nie planowałam zupełnie posiadania takiego inwentarza, ale jak to mówią, strzeżonego Pan Bóg strzeże), miał być poniemiecki, do remontu. Dobrze by było jakby kawałek ziemi przy tym domu też był – takie były założenia.
Dwa dni później znalazłam ogłoszenie o sprzedaży niewielkiego siedliska, położonego w kierunku właściwym, z kawałkiem ziemi.
Trzy dni później pojechaliśmy obejrzeć dom z zewnątrz (bo właścicielka nie mogła przyjechać, aby nam pokazać wnętrze). Miejscowości na mapie nie było, Pani, która dom odziedziczyła w spadku, dość zawile tłumaczyła, jak tam dojechać i do tego posługiwała się przekręconą nazwą wsi . Kluczyliśmy ze 3 godziny bezskutecznie, mąż już miał dość, dzieci wraz z kolegą stwierdziły, że to chyba wieś widmo, która jest, a jednak jej nie ma, i całkiem dobrze się bawiły. Zaczęło się ściemniać, zerwał się straszliwy wicher i sypnęło śniegiem. Rozszalała się niezła zamieć, choć to koniec marca był i wcześniej temperatury mieliśmy już prawie letnie. Jeśli w ciągu najbliższych 10 minut nie znajdziemy tego miejsca, będziemy wracać – doszedł do wniosku mąż.
Jechaliśmy przez las, potem wzdłuż stawu, po którym pływały łabędzie, kaczki, widzieliśmy klucz żurawi i słyszeliśmy ich klangor. Cudownie – pomyślałam, ale gdzie na Boga jest ta wieś z moim domem, bo już nie miałam wątpliwości, że chcę, aby ten dom był gdzieś tu i żeby to był ten dom. Wyjechaliśmy z lasu na szutrową drogę, dziurawą straszliwie i ujrzeliśmy światła w oknach domów. Wieś jest, to i dom będzie.
Znaleźliśmy domek, tak mały, że wszyscy na jego widok dostaliśmy ataku śmiechu. Było już prawie ciemno, ale postanowiłam wysiąść i pooglądać chociaż obejście. Byłam jedyną chętną na ten rekonesans, bo wiało nieźle i do tego sypało śniegiem. Wysiadłam z samochodu i wtedy , jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, otworzyła się furtka z tabliczką „Psy luzem”. Wiedziałam, że w jakimkolwiek stanie będzie ten dom, chcę, aby był mój. Psy miały luz, więc pewnie nienajgorsi ludzie tu mieszkali.
Maleńki dom, to i remont nie będzie kosztowny kusiłam, poza tym ta furtka, która się otworzyła sama. Dom mnie więc zaprosił, dobra energia, którą czuję i takie tam różne…, jak to ja. Mąż tłumaczył, że wiało, jak nie przymierzając w Kieleckiem , to i furtkę wiatr otworzył. Skoro to wiatr, to dlaczego już wcześniej nie była otwarta? – zasiałam wątpliwość. Dzieci wraz ze swoim kolegą były już po mojej stronie. Właśnie, powiedziały – to nie wiatr, a z pewnością duchy, może nawet przedwojenne, i one chcą, żebyśmy my ten dom kupili. Dzieciom bardzo podobało się, że na posesji pobudowano niezliczone ilości komórek i budek, dobudówek do tych budek i dobudówek do dobudówek. Ja, prawdę powiedziawszy, nie zwróciłam na te „ nieruchomości” większej uwagi i naprawdę zobaczyłam wszystko dopiero, jak przyjechaliśmy na weekend, a dom był już nasz. Wtedy przeżyłam lekki szok. Boże, pomyślałam my tego nigdy nie uporządkujemy.
Ale wróćmy jeszcze do czasu sprzed kupna. Wracaliśmy radośnie do domu a ja, jak przystało na właścicielkę domu na wsi, planowałam jakie zioła i kwiaty posadzę. Jakie drzewa. Które naczynia zabiorę, jakie obrusy i filiżanki, kosze, obrazki na ściany i co będziemy gotować podczas weekendu.
Wieczorem mąż jeszcze próbował namówić mnie, abyśmy poszukali czegoś ładnego, może nawet w tamtej okolicy . Kto znalazł, ten przecież już niczego nie szuka. Następnego dnia mąż zapakował do samochodu dzieci i psa i pojechał zobaczyć w świetle dziennym „nasz” dom i okolicę. Ja pracowałam do późna i nie mogłam pojechać z nimi. Tego dnia świeciło słońce, było ciepło. Zadzwonili do mnie do pracy, że jest drugi las niedaleko, że nasza sunia szaleje na łąkach, że jej się strasznie podoba. Mąż stwierdził, że właściwie dlaczego nie, zawsze możemy sprzedać, jakby co. Dom nie kosztował fortuny. A wraz z nim kupiliśmy hektar ziemi i rozpoczęła się nasza, choć jednak bardziej moja, wiejska przygoda. Przez kilka lat tylko weekendowa.
Dom był maleńki, bez wody, łazienki, toalety. Tynki odpadały. Żadnych obrazków nie można było powiesić na ścianach, pomalowanych na kolor wściekłej zieleni i różu. Podłogi dziurawe przykrywało stare i zniszczone linoleum. Schody na strych były spróchniałe. Piwnica pod połową domu miała polepę glinianą dość wilgotną. Dom jednak nie był zawilgocony. W kuchni gotowało się na tzw. Angielce, metalowej kuchni niewielkich rozmiarów. Ze sprzętów, które zostały w domu nadawało się do wzięcia tylko jedno krzesło z lat 60. i stary odrapany sosnowy stół, który nam służył kilka lat jako stół „biesiadny”, a teraz jako stół do pracy zamiast biurka.
Do szczęścia nie potrzebuję zapierających dech w piersiach widoków, pięknego, zabytkowego domu, czy wspaniałych wnętrz i perfekcyjnie wykonanych czy odrestaurowanych mebli. Piękno widzę w człowieku, albo go nie widzę. Mieszkać mogę wszędzie tam, gdzie czuję dobrą energię. I taką energię poczułam wtedy w pobliżu tego małego, zapuszczonego domku. Chciałam żeby znów żył , nie stał taki opuszczony i samotny, niepotrzebny. Wierzyłam, że czekał na mnie. Choć wtedy jeszcze nie myślałam o mieszkaniu na wsi na stałe, a domek miał spełniać tylko rolę domostwa weekendowego.
Potem dowiedziałam się, że dom był już raz sprzedany, ale ten, kto go kupił zachorował i poprosił o anulowanie kupna i zwrot pieniędzy i sprzedająca zgodziła się. Dom znów czekał. Wierzę, że czekał na mnie.
Nie mam zdjęć domu, ani obejścia z początków naszej przygody. Pozdrawiam odwiedzających
Owieczko, uwielbiam tę historię :-) .Te "psy luzem" jak dobre duchy pilnujące domu , tę otwartą furtkę i to "nic na siłę" ,tylko spokojnie i w swoim czasie .Oby działo się tak dalej,czego z całego serca życzę wszystkim, nie tylko rogatym, mieszkańcom ;-) pozdrawiam słonecznie jola
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOpowieść zaczyna się ciekawie...
OdpowiedzUsuńHej, witaj. Opowiadałam Wam już tę historię na "polnej drodze". Cieszę się , że znaleźliśmy ten domek, bo w nim mi się zaczęły spełniać różne sny. U nas wczoraj była zamieć śnieżna, jak 12 lat temu, teraz świeci słońce
OdpowiedzUsuńNiby zwyczajna, a jednak niezwykła opowieść. Furtka otworzyła Tobie oczy nie tylko na ten domek, ale i nowe życie :)))
OdpowiedzUsuńMasz rację
Usuń...i co dalej?...
OdpowiedzUsuńOwieczko, jakbym to skądś znała :) myśle, że nie karzesz za długo czekać na dalszy ciąg, bo skąd się wzięły te owce i cała ta menażeria i jak to dalej było?!
OdpowiedzUsuńJuż niedługo Jolu
UsuńHm my taką historię ćwiczyliśmy już 5 razy mieszkamy w piątym już miejscu na wsi w ciągu 25 lat.To miejsce jest już chyba tym ostatnim .Zawsze po po 2-3 latach dochodziliśmy do wniosku ze czegoś tam zabrakło.Obecne miejsce gdzie mieszkamy piąty rok ,podoba się już i nam i zwierzętom (raczej). Wasza historia opowiedziana przez Ciebie pięknie się rozwija ,bardzo czekamy na ciąg dalszy :)(bardzo byśmy chcieli poznać dochodzenie do decyzji o zwierzakach jak i same zwierzaki :)
OdpowiedzUsuńPOZDRAWIAMY :)))
Wszystko będzie. Muszę trochę Wam całą tę moją drogę do owiec naświetlić
UsuńJak widać z Jolinką w tym samym czasie pisaliśmy to samo :)))co widać na zegarze :D
OdpowiedzUsuńno bardzo sympatyczna historia i widoki:) a u mnie dziś duje gorzej niż w kieleckim:)
OdpowiedzUsuńAle będzie w końcu ciepło. I tego sie trzymajmy
UsuńTę historię mogę czytać niezliczoną ilość razy. Bo ona jest troszeczkę też " nasza". Bo nas też zaczarował pewien mały domek za wsią:-)))
OdpowiedzUsuńUściski
Asia
Tak jest chyba z tymi wszystkimi naszymi domami, które z takich czy innych powodów wybraliśmy. W jednych, nędznych i brzydkich jakaś magia, w innych przepiękna architektura i kunszt rzemieślniczy. Każdy czeka. Moim zdaniem te najbiedniejsze i najbrzydsze muszą mieć coś magicznego, bo kto by się na nie skusił. A tak, jest dobrze, wszak "wariatów" nie brakuje
UsuńCzytam Cię od niedawna, ale mam wrażenie, że będzie mi się czytało Ciebie bardzo dobrze, przynajmniej teraz tak jest. Czuję Twój klimat. Stara angielka i traktowanie domu jak niemalże samotną, opuszczoną istotę, która potrzebuje opieki i bycia - to jest coś co rozumiem i podzielam.
OdpowiedzUsuńOpuszczone zwierzęta i domy smucą mnie bardzo. Nie da się pomóc wszystkim,ale trzeba robić, co można. Czuję, że ten mój domek jest zadowolony i ja jestem w nim szczęsliwa
UsuńPiękna historia.
OdpowiedzUsuńDobrze, że były "znaki"! My do dzisiaj nie wiemy, dlaczego ten nas zawołał ...
Szczerze mówiąc też nie wiem dlaczego. Ale może się kiedyś dowiem
UsuńBardzo "ludzka" sprzedająca była; bo ktoś zachorował i anulowano sprzedaż, a pieniądze zwrócono; czy dziś można spotkać takich ludzi?
OdpowiedzUsuńZaczytuję się w takich opisach, o poszukiwaniach swojego miejsca, o znakach, uchylonych furtkach, zbiegach okoliczności, przypadków, pozdrawiam serdecznie.
Jeszcze się tacy ludzie zdarzają, ale już są na wymarciu. Też uwielbiam takie historie
UsuńSzkoda, że nie masz zdjęć z początków. Ja dokumentuję każdą chwilę i każdą zmianę w naszej chałupie.
OdpowiedzUsuńPoczątek Waszej historii, przypomina trochę naszą. Też powiedzieliśmy: "kupmy dom na wsi" i od razu go znaleźliśmy, a pomysł, sprzedaż mieszkania, znalezienie i kupno domu, przeprowadzka, to wszystko trwało zaledwie trzy miesiące.
Skoro furtka sama się otworzyła, to na pewno dom Cię zaprosił, też w to wierzę.
Dodam jeszcze, że fajnie, że w ogóle były schody, zazdroszczę ;-)
Bez tych jaskółczych przybudówek nie byłoby tak czarodziejsko!
OdpowiedzUsuńRogata Owco mieszkasz w górach? czy wręcz przeciwnie na nizinach? :) :) super historia!
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń