poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Jak zostałam producentem rolnym

Gdy dotarłyśmy do zagrody pasterza wrota były już otwarte na oścież. Owce weszły posłusznie na podwórze, trochę zdziwione, że tak w środku dnia je tu zaproszono. Pozostało nam tylko złapać cztery, bo tyle mogłam wziąć do samochodu. Ale jak tu wybierać, kiedy wszystkie mi się podobały. Postanowiłam nie wybierać. Którą złapiemy, będzie moja. Pasterz zaproponował mi jedną mamę z jagnięciem, jeśli chcę. Chciałam, jak najbardziej. Ale złapanie dzikiego, jednodniowego jagnięcia, nie jest sprawą łatwą. Po wielu niepowodzeniach i lądowaniu w piachu podwórza, udało się pasterzowi chwycić czarnego diabełka, który chwilę później zameczał żałośnie wzywając matkę. Ta zjawiła się natychmiast patrząc na nas z wyrzutem i tupiąc przy tym groźnie swą niezwykle smukłą i zgrabną owczą nogą (możecie przyjrzeć się nóżce, bo ta mama to Lea). Pasterz sprawnie chwycił ją za spore rogi i przytrzymał, a my z zaklinaczką odprowadziłyśmy ją do krowiej obórki, która stała się prowizoryczną stacją przeładunkową. Mama z dzieckiem była już nasza. Jeszcze tylko trzy owieczki i jedziemy do domu, pomyślałam. Mimo zwinności i szybkości pasterza i mojej nieudolnej, ale jednak pomocy, nie udawało nam się złapać ani jednej. Zaklinaczka także próbowała swych mocy. Na próżno. Owce nie chciały dać się złapać. Pasterz i żona pasterza postanowili sięgnąć po swą ostateczną broń i przynieśli suchy chleb w wiaderku. Owce, podobnie jak kozy, uwielbiają suchy chleb. Jako przynęta sprawdza się znakomicie. Po chwili mieliśmy już 4 owce i jagnię. Operacja została zakończona pomyślnie. Mogłam więc wracać do domu. Owce siedziały grzecznie w samochodzie, a ja regulowałam należności finansowe i gdy już myślałam, że mogę spokojnie wsiadać i ruszać, pasterz poprosił mnie jeszcze o podpisanie takiego niewielkiego formularza i podanie numeru gospodarstwa.

- Numer gospodarstwa? Jaki numer? Numer domu? – zapytałam zdziwiona.

-Nie, numer gospodarstwa albo numer siedziby stada – odrzekł pasterz nie przeczuwając, że sprawy się właśnie nieźle komplikują.

- Nie mam numeru gospodarstwa. A w ogóle to nie mam pojęcia o co chodzi – odrzekłam nieco już przestraszona.

-W takim razie owce wysiadają . Nie mogę ich sprzedać komuś, kto nie jest zarejestrowanym producentem rolnym – on mi na to.

-Nie, to nie może być prawda. Ja nie wracam bez tych owiec. Pan mi ich już nie może zabrać.

Postanowiłam, że jeśli będzie trzeba wsiadam , odpalam auto i uciekam. Staliśmy tak chwilę. Potem usiedliśmy przed domem na ławce. Zaklinaczka przyniosła herbatę i ich własny miód wrzosowy. Poprosiłam o wyjaśnienie, o co chodzi z tym numerem, siedzibą, z tym producentem rolnym i tym świstkiem papieru w dwóch egzemplarzach. Pasterz wyjaśnił mi, że sprzedaż zwierząt zarejestrowanych (a zarejestrowane muszą być wszystkie przeżuwacze) osobie nie będącej producentem rolnym jest prawnie zabronione, nielegalne i podlega karze. I on tego zrobić nie może, bo ma zbyt wiele do stracenia.

-A czy ja mogę być takim producentem? – spytałam z nadzieją w głosie.

-Oczywiście. Musi pani się tylko w swojej agencji rolnej zarejestrować.

Pasterz dokładnie wyjaśnił mi co i jak powinnam zrobić. Obiecałam mu, że następnego dnia rano udam się do biura agencji i wystąpię z wnioskiem o nadanie numeru dla gospodarstwa i siedziby stada, i że do niego niezwłocznie zadzwonię i ten numer przekażę. Pasterz nie mówiąc ani słowa wypełnił druki i dał mi do podpisu jeden, sam podpisując drugi. Pusta została tylko rubryczka z numerem gospodarstwa, do którego udają się zwierzęta i ta z datą sprzedaży. Piliśmy herbatę w milczeniu. Pasterz dał mi jeden egzemplarz formularza, ten ze swoim podpisem, a zatrzymał ten z moim. Niech pani jedzie bezpiecznie do domu. Mam nadzieję, że mnie pani nie zawiedzie.

Nie zawiodę i dziękuję – odpowiedziałam i pożegnałam się z zaklinaczką owiec i pasterzem.

Tak jak nie mogłam trafić pod właściwy adres przyjeżdżając, tak zgubiłam się wyjeżdżając. W końcu jakaś dobra dusza wskazała mi właściwą drogę. Do domu dotarłam o zmroku. Owce dobrze zniosły podróż, ale z moim małym stadkiem nie chciały się bratać. Byłam bardzo zmęczona i głodna, ale cieszyłam się z moich nowych owiec. Zadzwoniłam do męża, który już się niepokoił, bo nie dawałam przez cały dzień znaku życia. On nie wiedział, że wybrałam się na owczarskie zakupy. O planach zakupu oczywiście wiedział, ale nie mówiłam, że jadę natychmiast. Spałam snem sprawiedliwego i choć w zasadzie nie używam budzika, tego ranka dźwięk dzwonka wyrwał mnie z błogiego snu. Pobiegłam do zwierząt, które już pasły się razem, nalałam im świeżej wody i wróciłam, aby przygotować się do drogi po numer producenta.

Pisałam wcześniej, że mam jak najlepsze zdanie o urzędnikach gminnych i powiatowych. Mam je do dziś, ale urzędnicy z naszego oddziału agencji modernizacji i restrukturyzacji (przynajmniej w początkach naszej znajomości) to zupełnie inna bajka. Dość powiedzieć, że była awantura, prośby i groźby. Ja przyjechałam załatwić sprawę i bez numeru nie zamierzałam wyjeżdżać. Oni mieli inne plany i wymyślali przeróżne „przeszkody” w otrzymaniu numeru tego dnia. A to miałam konto, według nich, nie w tym banku, a to nie miałam poświadczenia, że to konto w tym banku mam, a to nie było szefowej, a ona musi podpisać postanowienie o nadaniu numeru i takie różne, bardzo ważne wymówki. Cóż, konto mogę mieć, gdzie chcę, w ciągu 15 minut przyszedł faks z potwierdzeniem, że mam konto tam, gdzie mam, a pani szefowa nie jest nam dziś do niczego potrzebna, bo ja potrzebuję tylko numer, a dokument potwierdzający nadanie tegoż numeru nie jest mi dziś do niczego potrzebny – argumentowałam. Dziad swoje, baba swoje. W końcu odmówiłam opuszczenia biura bez numeru. Grozili policją. Ja dwiema lokalnymi gazetami i telewizją regionalną. Chyba poskutkowało, bo za jakiś czas podano mi numer gospodarstwa. Potwierdzenie miałam otrzymać pocztą lub przyjechać. Powiedziałam, że przyjadę, bo będę rejestrować zwierzęta więc niech się z tą pocztą nie fatygują. Miałam z dziadem tym samym jeszcze jedno przejście , ale teraz mogę powiedzieć, że jestem zadowolona ze współpracy z pracownikami naszej ARiMR.

Po powrocie do domu zadzwoniłam do pasterza podając numer gospodarstwa i umówiłam się na ponowne spotkanie. Tydzień później przywiozłam następne trzy owce. Tym razem już lege artis. Dokonałam zakupu jako zarejestrowana producentka rolna.

Pozdrawiam odwiedzających

14 komentarzy:

  1. nie cierpię biurokracji ,urzędowej nowomowy i wszystkiego co niby reguluje,a tak naprawdę komplikuje życie - ale często tak jest ,że jak coś Ci pisane to nawet urzędnik nic na to nie poradzi,choćby się dwoił i troił ;-) pozdrawiam niezmiennie z zachłanną czytelniczą radością jola

    OdpowiedzUsuń
  2. no żesz w m... jeża...co za historia, dobrze że sie wszystko dobrze skończyło -to znaczy po Twojej mysli:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. I tu wykażemy wyższość ALPAK nad owieczkami (jedną z wielu :)
    Aby mieć alpaki nie trzeba żadnych numerów ani rejestracji. Według Polskiego prawa alpaka nie jest przeżuwaczem i zwierzęciem hodowlanym :)))czyli nie jest na liście agencyjnej takich zwierząt. Urzędasy nie zauważyły że są one od 10 lat w Polsce i nie wydumali żadnych kretyńskich ograniczeń .

    OdpowiedzUsuń
  4. No to macie z głowy. Mnie nie przeszkadzają pewne regulacje i nawet rejestracje,ale pewne nawyki urzędnicze, że petenta można odprawić według własnego widzimisię, można na mu kazać wracać po byle świstek sto razy, bo to, bo tamto, nie licząc się z jego czasem, brak przeprosin chociażby za wezwania, które są pomyłkami urzędniczymi, etc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Polska istniała bez Unijnych regulacji 1000 lat,znamy z tego okresu lepsze okresy w jej historii,niż obecny czas władania biurokractwa unijnego. Mamy nadzieję że ten czs niebawem dobiegnie końca :)

      Usuń
  5. To ja dzięki Bogu miałam numer gospodarstwa jak gnaliśmy po Hrabiankę, bo pewnie tak samo by to przebiegło jak u Ciebie. Też nie miałam pojęcia, że takowy jest potrzebny do zakupu rejestrowanej kózki, Tomek dzwonił do domu żebym mu go podała, a ja ze zdziwienia gębę otwarłam. Zatem zostałaś producentką rolną i wyprodukowałaś niezłe stadko owiec :) pewnie niejedno rozstanie z jagniątkiem masz już za sobą, ja pierwszy raz będę łapała i pakowała do samochodu, który odwiezie moje maluchy w siną dal i już się tym martwię :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiedziałam, że trzeba rejestrować zwierzęta "hobbystyczne". Owce "dobre i kochane" nie miały identyfikatorów. A weterynarz, który je już u mnie odrobaczał mówił, że nie trzeba takich paru sztuk nigdzie zgłaszać więc tematu nie zgłębiałam. No i miałam za swoje. Bardzo mnie ubawiła ta produkcja rolna. Tak wyprodukowało się niezłe stadko. Do tej pory "odchodziły" tylko tryczki i dwie owieczki, ale te dwie do sąsiedniej wsi. Jedna dwa tygodnie temu urodziła dwa jagniątka. Resztę dziewczyn zostawiłam sobie, ale muszę trochę zredukować liczbę owiec, niestety. Nie zazdroszczę rozstawania się z maluchami, bo to zawsze żal. Z psiaków moich małych została mi też tylko Ronja, która wyjedzie niebawem do nowego domu. Dorka (czyli Gabi) jest już od tygodnia w nowym domu, a Sherlock, który jest Lajosem II od półtora tygodnia na Węgrzech.

      Usuń
  6. Tak myślę Beato, że gdybyś wiedziała co trzeba mieć by dostać ten numer - trwałoby to zdecydowanie dłużej :)
    Uparta Rogata! Wow!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na pewno, bo bym się z pewnością "nie awanturowała". Jestem z reguły bardzo spokojna i ugodowa, ale jak mnie wyprowadzą z równowagi to wtedy staję się "bardzo rogata".

      Usuń
  7. not tos sie natatargowala.ale ja pewnie bym zrobila to samo bo uparta jestem jak baran heheh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Halinko, gdzieś się tak długo podziewała? Zaglądałam do Ciebie, zaglądałam, a tam cisza

      Usuń
  8. Cudowne, wspaniałe. I tyyylllle nowych fajnych i cennych informacji, które nie wiedzieć kiedy pewnie i nam się przydadzą. A co do straszenia mediami.... BINGO! To najlepsze i skutkuje zawsze w ułamku sekundy. Każdy bowiem boi się złej prasy. Skoro nie można było po dobroci... :-)
    pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj ! Bardzo ciekawa historia. Czego to ludzie nie wymyślą, aby utrudnić życie sobie i innym, a wystarczyłoby tylko być człowiekiem. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja zaczynałam od "stada" składającego się z 2 tryków :D Nie ma to jak jesienny spis stada w takim składzie. Trudno zorganizować redyk i ganiać dwie owce w kółko :)

    Gdybyście chcieli kupić 3 kotne maciorki i 3 tryki, to dajcie znać... z przyczyn osobistych muszę zrezygnować z hodowli... :(

    Jestem z okolic Katowic...

    OdpowiedzUsuń