Ponad rok temu napisałam o Domu Ostatnim i zamilkłam. Taka ze mnie blogerka... Nawet zdjęć mam niewiele tak z początku „naszego związku” z domem, jak i z jego ponad rocznej naprawy. Tak, to co tu robimy, to naprawianie starego wiejskiego domu sporych rozmiarów. Żadnych spektakularnych prac, przebudów, materiałów, pomysłów, rozwiązań ani nowoczesnych technologii. Używamy do napraw jedynie wapna, wody i piasku o różnej granulacji. Zarówno tynki, jak i wylewki są wapienne, bez folii , styropianu, etc. Ściany malowane są wapnem. Drewno też póki co jest „tutejsze”.
Dom zbudowano kilkaset lat temu z piaskowca, cegły, drewna. W części mieszkalnej jest podpiwniczony, poza tym nie ma fundamentów. Niektóre
fazy rozwoju domu są czytelne, ale nie na wszystkie pytania jesteśmy w stanie znaleźć
odpowiedź. Pewnych tajemnic nam nie ujawni i z tym się godzimy.
W naszym domu nie zostało nic wartościowego, rozebrano piece
kaflowe (ostał się jeden), zabrano też kilka ładnych przedwojennych mebli , które widzieliśmy
oglądając dom parę tygodni wcześniej. Czekały na nas za to niezliczone ilości śmieci,
meble na wysoki połysk z lat siedemdziesiątych, stare szmaty, niewyobrażalne
ilości słoików i butelek, pojedyncze buty, tony kurzu i plew, dziurawe sufity...
Jeśli uda się wreszcie uzyskać dostęp do dokumentów, które
mają się podobno znajdować w Muzeum
Archidiecezjalnym we Wrocławiu (przenosiny do nowego budynku), uda się być może
czegoś ciekawego dowiedzieć o historii domu i jego mieszkańcach. Na razie znamy jego dziewiętnastowiecznych i dwudziestowiecznych właścicieli. Mamy parę
dokumentów i zdjęć. Trochę ułamków ceramiki, parę naczyń i sprzętów rolniczych.
W tym względzie dom okazał się łaskawy i pozwolił odnaleźć wśród sterty śmieci
i szpargałów prawdziwe perełki.
A teraz trochę poopowiadam.
Po podpisaniu aktu notarialnego 11 kwietnia ubiegłego roku pojechaliśmy do
naszego „nowego domu”. To była środa. Poszliśmy na wiosenny spacer po łąkach i
lesie, które kupiliśmy razem z domem. Już
wtedy czułam się u siebie, jakbym tam mieszkała od lat. Ktoś kiedyś powiedział,
że mam korzenie w doniczce. Tak chyba jest, a to wiele ułatwia. Zostawiliśmy wtedy
trochę maneli, wypiliśmy kawę pod orzechem (na tę okoliczność przywiozłam stół
ogrodowy,i krzesła dwa oraz filiżanki, kawiarkę, maszynkę elektryczną, obrus,
dzbanuszek na bukiecik ziarnopłonu) i wróciliśmy do naszych zwierząt i domu już
nienaszego w Dolinie.
W czwartek znów siedzieliśmy
pod orzechem po zachodniej stronie domu podziwiając górę naprzeciw, kolacje jedliśmy
już w Dolinie. W piątek powtórka, jednak
kawa wypita została pod drugim orzechem, po wschodniej stronie.
W sobotę przyjechała pierwsza ciężarówka z dobytkiem i ja około południa z porcelaną. Zamierzałam
zostać tydzień, aby pozałatwiać sprawy urzędowe i posprzątać trochę, aby mieć gdzie przechować
nasz dobytek, pogadać z domem, by wiedzieć co i jak i od czego zacząć.
Po obiedzie Pasterz pojechał z powrotem do naszych zwierząt a
ja udałam się z wizytą do I., która była pierwszą osobą, której powiedziałam o
sprzedaży domu w Dolinie i kupnie nowego w Wąwozie. Teraz byłyśmy prawie sąsiadkami,
tak jak sobie marzyłyśmy. I. mieszka niedaleko,
nieco ponad 20 km ode mnie. Po powrocie od
I. zostałam już sam na sam z domem.
Przygotowałam sobie pokój, który od tego
dnia jest naszym miejscem do spania, był też jednocześnie przez jakiś czas miejscem
do pracy Pasterza.
Musiałam też wyczarować sobie miejsce do mycia albowiem w
domu nie było ani łazienki, ani toalety.
Nie było też ogrzewania, szyb w niektórych oknach,
ani prawdziwych drzwi, podłóg na parterze ( zgniły pokryte kilkoma warstwami
linoleum z różnych epok), prądu w większości pomieszczeń. Instalacja
elektryczna pamiętała czasy Brunona R., ostatniego przedwojennego właściciela.
Tynk wapienny odpadał wielkimi płatami. Dom przez kilka lat był niezamieszkały i
zamknięty. Taki opuszczony i już
niekochany, niepotrzebny. Ale jeszcze z
szansą na nowe życie. Nie wszystkie wszak takiej szansy doczekały. Szkoda mi
zawsze opuszczonych domów. W marzeniach wszystkie te sieroty adoptuję i
naprawiam, a w prawdziwym życiu to dopiero drugi dom, któremu chcemy pomóc
wrócić „do żywych”.
Herakles miał jeden dzień na uprzątnięcie stajni Augiasza,
ja aż tydzień. Udało mi się przysposobić dom i pomieszczenie w budynku gospodarczym na tyle, aby za dwa tygodnie przeprowadzić
się już na dobre, ze zwierzętami.
Wcześniej
jednak mieli przyjechać koledzy, by grodzić pastwiska . Trzeba im było zapewnić
wikt i opierunek. W poniedziałek dotarła toaleta kompostowa, czyli trochę
udoskonalona sławojka, we wtorek kilometr siatki leśnej, w środę słupki olchowe.
Miałam też już pierwszych gości. Trzy tygodnie w sumie trwało takie życie w
rozkroku. Maj spędzałam już w Wąwozie, choć jeszcze do Doliny jeździłam ze
względu na prowadzone tam zajęcia dla dzieci.
Pozdrawiam serdecznie Czytających
To jest DOM,który uratowałaś heroicznym wysiłkiem. Niech będzie dla Ciebie tym wszystkim co sobie wymarzyłaś. (mało zdjęć :-)))
OdpowiedzUsuńRogata, wielki szacunek i moj podziw, że taki pomysł na życie realizujesz, z ciekawością poznania miejsca, domu, przeszłości, niezwykłe i piękne.
OdpowiedzUsuńWszelkiego powodzenia w dalszych pracach jak i zbudowaniu historii Domu.
Och, ile ja widzę cudnych domów i niby brzydkich zwyklaczków , ktore sa biedne, porzucone, obrosbiete krzewami, roslinami,,porzucone, niekochane.Zawsze robi mi sie smutno i żal, że nie mozna ich uratować, przy takim jednym oststnio mijanym , ktos wybudował nowy, nic ciekawego, a tamta cudna bidula pewnie przeznaczona do rozbiórki.
OdpowiedzUsuńAaa! Jednak wróciłaś do bloga. I dobrze. Niech Ci wszyscy, co nie mają możliwości zobaczyć, sobie chociaż poczytają i pooglądają obrazki.
OdpowiedzUsuńCudnie było poczytać.
OdpowiedzUsuńBuziaczki.
Jak dobrze, że napisałaś. Dom Ostatni brzmi poważnie i dostojnie. Początki życia w tym domu były ciekawe. Czekam na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńMało, mało, mało! Wszystkiego! Treści, zdjęć...
OdpowiedzUsuńNo, wreszcie znak życia:-)
OdpowiedzUsuńPisz, pokazuj, bądź natchnieniem dla niepewnych swoich marzeń czy bojących się podjąć takie wyzwanie:-)
Szacun, Owieczko, masz odwagę i siłę, pozdrawiam serdecznie.
Oczy szeroko otwieram z podziwu dla Ciebie i Pasterza. 😍 Realizujesz swoje marzenia, tylko zdjęć ciutke maławo.Pozdrawiam 😍
OdpowiedzUsuńOwieczko jest pięknie, a będzie jeszcze piękniej!
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że za mało zdjęć :)
Niewiarygodna historia, podziw moj jest nieograniczony, chcialabym tez tak zawalczyc ale nie zawalcze...pozostaje mi kibicowac Tobie, wiec prosze....wiecej opowiesci wiecej zdjec a te ktore zamiescilas sa cudowne! pisz juz regularnie!
OdpowiedzUsuńWarto było czekać rok na te wpisy.
OdpowiedzUsuńJesteś. W nowym domu!MNie też szkoda tych starych , opuszczonych, ciągnie mnie do nich zawsze, by choć zajrzeć, dotknąć muru.Szapo za wszystko co i jak robicie!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuń