czwartek, 21 listopada 2019

„A teraz przechodzimy do ad remu”, czyli co ja tu robię




Mimo iż myśl o porzuceniu Doliny pojawiła się już parę lat temu (jako niespokojny duch lubię być „w drodze”), nie sprzedaliśmy gospodarstwa (teraz też tylko dom). Było ogłoszenie i sporo potencjalnych nabywców. Trzeba było wybrać kogoś z tego grona. Gdy nabywca potencjalny, z którym podpisaliśmy umowę przedwstępną,  czekał sobie (długo) na odpowiedź banku w sprawie kredytu na zakup całego gospodarstwa, my odbyliśmy wycieczkę w nasze ulubione krajobrazy, aby obejrzeć aż 5 domów (do piątego już nie weszliśmy).  

Oglądanie wielu domów, rozciągnięte w czasie, jest wbrew mej naturze.  Nie zniosłabym tego procesu. Jeden weekend musiał nam wystarczyć na te oględziny.  Dom, który ewentualnie, od biedy, mógł być wzięty pod uwagę,  zatrzasnął nam swe wrota przed nosem. Literalnie. Nie było wiatru, przeciągu, dom był pusty, właściciele ( Holendrzy) musieli wyjechać przed naszym przyjazdem, zostawili nam otwarte drzwi, które po obejrzeniu mieliśmy po prostu zatrzasnąć. Taki luz. Ten jawny afront domu na wstępie naszej znajomości (jakże inaczej przyjął nas dom w Dolinie) odebraliśmy jako znak, że nic z tego nie będzie. Stojąc przed zamkniętymi drzwiami domu, który jako jedyny wchodził w rachubę, byłam już pewna,  że nabywca kredytu nie dostanie. I nie dostał. A my pozostaliśmy w Dolinie. Spojrzałam wtedy jakoś inaczej na mój mały dom i wielkie piękne łąki, i postanowiłam pokonać w sobię nomadę, i zostać tam „już na zawsze”. 

Zbudowaliśmy nową dużą wiatę dla owiec (miały dwa domki owcze całkiem spore), dosadziłam róż i hortensji. Megi Moher przywiozła wielkie wiązy i kilka dereni. Wszystko się świetnie przyjęło. A ja jeździłam sobie  do I.  I tak już miało zostać.Gdy mię będzie nachodzić tęsknota za ulubionymi krajobrazami, pojadę do I.  Na parę dni. Tak minęły trzy lata.

Aż tu nagle, niespodzianie, kiedy już odniosłam pewne zwycięstwo nad wędrowcem w mej duszy...

pojawili się młodzi ludzie. Zakochani w sobie i zauroczeni naszym w Dolinie gospodarstwem i owcami, o którym opowiedziano im na jakimś szkoleniu. Nie miałam już serca do zmian i przeprowadzek, a może tylko do „papierów” i całego tego zamieszania, tym bardziej, że proces cały trudniejszy był do przeprowadzenia po słynnej i brzemiennej w skutki nowelizacji w ukur, nie wiem. 

Początkowo odmówiłam. Kusili potencjalni najemcy, Pasterz kusił. Przecież chciałaś, mówił, będziesz bliżej I., mówił. Spróbuj, mówił. Co ci szkodzi, mówił, trochę papierów i czekania.  Nic nie tracimy. Dobra, pomyślałam. Niech Wam będzie, pomyślałam. Dla świętego spokoju. I tak się nie uda i, aby słowo ciałem się stało, zaraz na wstępie zrobiłam awanturę w KOWR, w przytomności i ku rozpaczy in spe właścicieli i Pasterza. Starałam sie bardzo...Daremnie.

Muszę tu dodać, że nie szukaliśmy w owym czasie żadnego domu. Na wszelki wypadek, aby nie musieć żegnać się z marzeniami, gdyby się nie udało. Bo chcesz, czy nie chcesz, oglądając domy jednak marzysz i „witasz się z gąską”.
„Co los spuści, przyjąć trzeba”. Gdy okazało się, że potencjalni nabywcy będą za chwilę dysponować realnymi środkami płatniczymi i wcale nie mają zamiaru rezygnować, trzeba było się spieszyć. Skoro powiedzieliśmy „a”, to musieliśmy wreszcie powiedzieć „b” i znaleźć jakąś chałupę. Ale żeby znaleźć, trzeba w końcu zacząć szukać. Czyli jak zawsze. Hals über Kopf,  na łeb, na szyję. Pasterz przeglądał ogłoszenia i spodobała mu się pewna zagroda (tylko ona). Do mnie zdjęcia zagrody tej nie przemówiły wcale, a nawet wprost przeciwnie. Pomyślałam, że na pewno nie chcę tych ruin, za żadne pieniądze, nie mówiąc o tym, że to my mielibyśmy te pieniądze zapłacić. Pasterz w ogóle mnie nie słuchał. Po prawdzie też i nie było w owym czasie niczego ciekawego dla nas. Potrzebowaliśmy już dość pilnie solidnego domu do remontu z budynkiem gospodarczym, nadającym się do zwiezienia dobytku, mnie i zwierząt. Zwierzęta te potrzebowały pastwisk. Chociaż ze 3 ha. Koniec końców po naradzie wybraliśmy się na rekonesans. Czas nie sprzyjał wycieczkom, bowiem na świat przychodziły jagnięta, a wtedy pasterze winni być na miejscu. Wypad był więc krótki. Ekspresowo obejrzeliśmy trzy domy (w sumie z poprzednimi wycieczkami obejrzeliśmy ich 10).

Kupiliśmy zagrodę, która uwiodła Pasterza, ku wielkiej uldze sprzedających, którzy nie bardzo liczyli, że uda im się ten cały zrujnowany majdan szybko sprzedać. Cena była wysoka, za wysoka według mnie, ale cóż...gdzieś trzeba było zamieszkać. Udało się też wynegocjować pastwiska (za dopłatą, ale znośną). Od razu mogliśmy bez ceregieli urzędowych kupić tylko dom na działce do 50 arów. Potem czekaliśmy na zgodę (lub brak sprzeciwu) KOWR, gdyż byłam rolnikiem z innej gminy. Udało się.
Tym razem jednakże nie powiedzieliśmy nikomu (nawet dzieciom) o naszych planach.  Do samej przeprowadzki nikt nie wiedział, że się wyprowadzamy. Ani rodzina, ani przyjaciele, ani sąsiedzi. Ja chyba też nie. Pakowanie rozpoczęłam,gdy zadzwonił kierowca ciężarówki, że pomylił drogę i trochę się spóźni. A było co pakować. W końcu żyliśmy tam 18 lat.




Jeszcze w Dolinie. Wiosenne niedzielne śniadanie

Fragment  tymczasowej kuchni w Wąwozie
 (niech Was nie zmyli ten zlew)

Anton w Dolinie


Fragment odgruzowanego
 korytarza w pierwszym tygodniu

Beczka od Hany

Przytulny pokoik na piętrze

Tymczasowa kuchnia
 w stanie destrukcji

Tu stała rozpadająca
się kuchnia kaflowa
 (kafle nie do uratowania)

Nasza nowa kuchnia
 i pokój dzienny in statu nascendi


Odbiór robót

Późne jesienne róże.
W sieni jeszcze szaleństwo,
ale już da się żyć.

A to już prawie adwent.
Na parę chwil przed odwiedzinami
 Agniechy i Inkwi


Na potrzeby tytułu wykorzystałam jedną z „perełek”, którymi raczył nas pewien wykładowca na zajęciach z tzw. wojska (zaginął mi w tych moich przeprowadzkach zeszyt z cytatami, a byłoby co cytować).

Pozdrowienia dla Czytających





środa, 20 listopada 2019

Za mało zdjęć!

Zdecydowanie za mało zdjęć. Nie mam żadnych z pierwszych trzech dni. Sprzed sprzątania i wyrzucania elementów zastanego wystroju. Niewiele jest też takich, które dokumentują postępy prac naprawczych.  Kto by miał głowę do zdjęć pomiędzy skuwaniem tynku, wynoszeniem gruzu, szarpaniem się ze zgniłymi podłogowymi dechami, które mimo że w rozkładzie miejscami mocno trzymały się spróchniałych jak się okazało legarów. W zasadzie nie robiłam żadnych zdjęć. Aparat się zepsuł, naprawa kosztowała tyle, co nowy. Telefon mój lichy. Zdjęcia, które niżej Wam pokażę, są autorstwa gości tłumnie nawiedzających naszą zagrodę, aby się  naocznie przekonać o powodach decyzji o porzuceniu Doliny. Niektórzy dostrzegli to, co i my. Inni utwierdzili się w swej diagnozie, że postradaliśmy zmysły. Mama Pasterza rozpłakała się nad moją udręką na stare lata, którą sobie zgotowałam z własnej woli...

Zadość czynię więc łaknącym zdjęć. Nie oczekujcie jednak cudów ani spektakularnych metamorfoz! Na razie pierwsza część zdjęć.

Na początek okoliczności przyrody.


 to cztery dachy budynków wchodzących w skład zagrody (zdjęcia z drona)

 widok z naprzeciwka
Owca z owcami
 tzw. Kammer, czyli komora, nieogrzewane pomieszczenie na pierwszym piętrze, sufit zarwany, dach był przez lata dziurawy
 korytarz na piętrze i otwarte drzwi do innej Kammer, po tej samej stronie, bliżej okna drzwi do trzeciej (były cztery).
pomieszczenie w lamusie, przepierzenie drewniane oddziela je od tego, które służyło nam za kuchnię, jadalnię i pokój dzienny od maja do października zeszłego roku
 sień z piaskowca z ceglanymi polami sklepiennymi
 odsłonięte pierwotne wejście z obory do sieni, wcześniej zamurowane i otynkowane
 sień, widok od wschodu na zachód, na pierwszym planie kotka Felix (za tęczowym już mostem)
 widok z obory na sień, po lewej stronie wtórne wejście w trakcie likwidacji, używane do czasu odsłonięcia pierwotnego
 druga wersja łazienki, tym razem na piętrze, służyła od czerwca do końca października

wnętrze obory, kamienne gurty sklepienne, pola sklepienne ceglane, otynkowane, kolumna z piaskowca
korytarzyk przy komorach po odsłonięciu konstrukcji ryglowej, czyli fachwerku, wypełnienia fachów ceglane, otynkowane zaprawa wapienną
 widok z sieni na portal wejściowy do obory, w głębi kolumna z piaskowca
 z prawej strony widoczne drzwi w wykutym wtórnym wejściu do obory, obecnie zamurowanym
widok od strony drzwi zachodnich na drzwi wejściowe po stronie wschodniej

 wejście do obory od strony sieni
 drzwi do kuchni, która jest tez pokojem dziennym, ściany po ręcznym zdjęciu tynku
 widok na drzwi wejściowe, na podłodze posadzka z piaskowca, którą udało się odsłonić, wcześniej była zalana betonem, na szczęście kiepskiej jakości
widok na kredens kuchenny
 sień, ściany z piaskowca oczyszczone ręcznie i zafugowane wapienną zaprawą
 widok na sień od drzwi wejściowych

ściana z piaskowca i łupków

schody na piętro, w stanie rozkładu, ale muszą jeszcze posłużyć

ściana pieca chlebowego, za naczyniami widoczny kanał dymowy do komina głównego

jesień już, jabłka z sadu, dynie z miniaturowego ogrodu


piec chlebowy, wymaga remontu, ale jest sprawny

pyrometr

rozgrzewamy piec

będzie pizza
 temperatura rośnie




pieczemy


czekamy i

a teraz przyjemności stołu

Pozdrawiam Oglądaczy