poniedziałek, 8 marca 2021

Las i łąki

 Zmagania remontowe to tylko część naszej codzienności. Absorbująca na wielu płaszczyznach przygoda. Ale jest jeszcze codzienne, zwykłe życie. Zwierzęta, piękno za oknem, wolność. Tę wolność doceniam bardzo, szczególnie teraz. Chodźcie z nami na spacer!


                                





















niedziela, 7 marca 2021

„Don't panic!”

Domy i miłość? Cóż, ja kocham wszystkie miejsca, w których przychodzi mi żyć. Nawet najgorsze nory. Tylko trzy z wcześniejszych moich "domów" nie były przedwojenne. A te z historią, im dłuższą, tym lepiej, najbardziej do mnie przemawiają. A jak z miłością do Ostatniego? Historię ma co się zowie.

Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Nawet nie od drugiego.  Coś się lekko zaczęło zmieniać w moich do domu uczuciach od wejrzenia  trzeciego. To trzecie było wiosenne, na parę dni przed sfinalizowaniem kupna, gdy byliśmy już bezdomni. Udział w tej zmianie miała pewnikiem i bezdomność, i budzące się do życia wiośniane i piękne okoliczności przyrody oraz zachwyty i wizje Pasterza, miłośnika takiej właśnie architektury i wyzwań, zwłaszcza gdy wyzwaniom czoła będzie mógł stawiać zaocznie.

Miłość przyszła sobie ot tak, w pierwszym tygodniu mego w domu zamieszkiwania (a „zamieszkiwać” zaczęłam już 3 dni po zakupie). Pojawiła się wraz z odnajdywaniem „skarbów" podczas sprzątania (do dziś niezakończonego), zrywania wielu warstw linoleum i wykładzin, skuwania nabrzmiałych od wilgoci tynków (odwaliłam wtedy kawał roboty). Pierwszego dnia, a raczej wieczora po powrocie z wizyty sąsiedzkiej, byłam w siódmym niebie. Niewiele mogłam zobaczyć, bo w większości pomieszczeń nie było prądu a w świetle świec wszystko jawi się nad wyraz romantycznie. Było więc jak w bajce. Przebudzenie dnia drugiego i rekonesans okazały się być już zupełnie inną bajką. Te hałdy zgromadzonej materii wszelakiej i wszędzie mogły przyprawić osobę delikatnego ducha o exitus. Duch mój, co prawda, już dawno wyrósł z delikatności, jednakże pojawił się zwyczajny strach, że ma szczęśliwa gwiazda dogorywa już jako biały karzeł, jej jądro zapadło się a zewnętrzne warstwy uciekły w przestrzeń i w związku z tym nie podołam wyzwaniu.

  „Don't panic!” rzekł spokojnie Pasterz, wykorzystując cytat z Rogera Hunta i Marianne Suhr, autorów „Old House Handbook: A Practical Guide to Care and Repair”, odwiedzając mnie dnia trzeciego, po czym odjechał w siną dal, czyli do zwierząt rezydujących jeszcze w Dolinie, na naszych łąkach.

Cóż, po prostu Owco „Don't panic”!  powiedziałam do siebie. Krótko i węzłowato. Nie czas na rwanie włosów z głowy. Czas na prace koncepcyjne i działanie!

Przeraził mnie początkowo rozmiar destrukcji i deterioracji wszystkiego. Pomieszczenia (nota bene we wszystkich czterech budynkach) były tak zawalone śmieciami, bo trudno inaczej określić to, co tam składowano, że na dobrą sprawę nie było widać, że podłóg prawie nie ma, że na piętrze domu możemy przez fachy w ścianie ryglowej oglądać sąsiednią posesję, a okna trzymają się tylko siłą przyzwyczajenia, ale niektóre szyby już zrezygnowały z tego uporczywego trzymania się ram, bo ileż tak można wisieć na kawałku przedwojennego popękanego kitu. Na schodach nietrudno było stracić zęby lub połamać nogi. Gdy chwyciłam za poręcz, ta złamała się jak zapałka (i odpadła) i do tego zapadł się był stopień, nie jeden. Udało mi się nie spaść wraz poręczą, ale nie uniknęłam innej "zapaści". Zapadła się bowiem podłoga na parterze, w tzw. kuchni, i nie mogłam z dziury tej wyjąć prawej nogi bez ran szarpanych. Z obolałą i krwawiącą nogą próbowałam jeszcze w tej prowizorycznej kuchni zrobić przemeblowanie, ale musiałam zrezygnować po tym, jak do wielkiej dziury przykrytej sklejką dla niepoznaki, na której stała rozklekotana wersalka, pół tejże wersalki wpadło i się już wyjąć nie dało.

Zajęłam się więc w ramach odpoczynku inwentaryzacją dobytku i segregacją odpadów. To, że poniekąd zawodowo grzebiemy w śmieciach, starociach oraz szpargałach wszelakich sprawiło, że praca ta była mimo kurzu i brudu przyjemna. W hałdach sięgających sufitów co i rusz znajdowałam "skarby".  A to nogę od krzesła w jednej z komór nad oborą ( w domu), oparcie od tegoż na strychu w masztalce, a to łyżkę czarną od brudu z Neusilber, czyli alpaki, co to miała za zadanie udawać srebrną bez srebra, łyżeczkę z monogramem, prawie cały ostry nożyk firmy  DREITURM Pana Schmidta z Sollingen ( gdyż jak wiadomo „DREITURM Messer schneiden besser”), nożyczki do paznokci, ułamki talerzy, filiżanek i porcelanowej fajki, obtłuczoną marmurową tarę do prania, dwa krowie dzwonki znacznie skorodowane, parę innych zardzewiałych dzwonków, także takich końskich, niektóre w kolorze grynszpanu, dziurawy termofor metalowy, sporą część pseudogotyckiego stojącego drewnianego wieszaka na ubrania, książeczkę wpłat podatków lokalnych Josepha Schustera od roku 1888 do 1900, „święte” obrazy nie tylko przedwojenne, także Częstochowską Maryję podświetlaną żaróweczkami, całą w złocie, i kilkanaście dziewiętnastowiecznych zdjęć w ledwie trzymającym się kupy maleńkim albumie. Było też kilka książek w całości, dwie książeczki do nabożenstwa i zjedzone przez myszy niewielkie fragmenty innych książek. Miałam niezwykłe szczęście, znalazłam bowiem także trochę dokumentów, niektóre w całości, innych fragmenty, fragmenciki, czasem tylko parę liter na strzępku pożółkłym. Dla niektórych nic wartego uwagi, dla mnie bezcenne źródło wiadomości, wymagające rzecz jasna pracy niemal detektywistycznej. To lubię najbardziej. Praca ta postępuje, mogę to dziś napisać.

„Don't panic!” podtrzymywało mnie na duchu a "Old House Handbook" w charakterze poduszki pod głowę zapewniał mi piękne sny o naprawie domu. A że będzie to naprawa do końca naszych dni...  Eile mit Weile!, jakby powiedzieli budowniczowie naszych wszystkich budynków. Pośpiech nie jest wskazany.

Pozdrawiam czytających

Troche zdjęć bez ładu i składu, ale taki teraz tu modus operandi
 

                              Pokój Austów w trakcie robót

 




                                                                                 umywalka z koryta


                                                                    masztalka, strych 


                                                                    pokój  Austów skończony 



                                                             dla wzmocnienia ducha 


jeden z dwóch, górne kafle z manufaktury miśnieńskiej Ernsta Teicherta sprzed 1900, 

dolne  z końca lat trzydziestych z domu w Maciejowcu.  


                                                              wykonanie Edek Zdun

                                                To samo miejsce w sieni



                                                                       fotele ze śmietnika 


                                fragment kuchennej półki z ułamkami naczyń 

                                znalezionych pod podłogą 


                                                         wiercenie studni głębinowej w skale 

                                                            sień


 

Poniższe zdjęcia autorstwa Agniechy z czerwca 2018


Matka Kapustna i Koprowa


po zdjęciu wykładzin,
pozbyciu się zbutwiałej podłogi
 i przepierzenia.
Ulubione drzwi


Pokój Austów
z zachowanym piecem 

Sufit w pokoju na piętrze.
Na suficie malatura wykonana
 za pomocą szablonu.
Widoczna rurka  Sigmunda Bergmanna,
już bez prądu 

Fragment tego samego sufitu z najlepiej
zachowaną malaturą "narożną"z przedstawieniem
najprawdopodobniej Echinacea purpurea