U mnie znów o narodzinach. Tym razem „franciszkańskich”.
Przed trzema
laty, 18 grudnia, w mroźną noc podczas
śnieżnej zamieci (choć nie ma tu zgody – według jednych była to zawieja, a zdaniem
innych śnieżyca) przyszedł na świat Baran nad Barany, Ten Baran. Jegomość o
wielu imionach i obliczach. Marszałek Polny Franciszek, inżynier Frank, Jego
Wysokość Franz Josef, Sir Wooliam I., o miękkim, puszystym runie w kolorze
jesiennej mgły. Choć nie grzeszy urodą, jest niezwykły w swej baraniej zwykłości.
Franciszek, jak wszystkie me zwierzęta, ma też imię biblijne, a wymienione wyżej to pseudonimy artystyczne, pod którymi występuje
publicznie. Franciszka powiła Miriam, jako starszego z dwóch braci (drugim był raby Mojżesz).
Dla znawców koligacji starotestamentowych, zagadka prawdziwego imienia Franka tym
samym zagadką być przestała. Frank był dużym i ładnym barankiem, gdy go
znalazłam nad ranem w zaśnieżonym sianie pod paśnikiem, w pobliżu sosnowego
zagajnika. Leżał sam (czyż to nie on winien był być Mojżeszem?). Nikt go nie
wołał, nikt nie odpowiadał na jego jagnięce wołanie. Znalezienie położnicy nie
było trudne. Łudziłam się, że matkę może
jednak ruszy sumienie matczyne i zajmie się ślicznym barankiem, ale nadzieje me
były płonne. Próbowałam więc namówić Miriam różnymi sposobami, także z pomocą
bliźnich, aby się przemogła. Była nieprzejednana i uparta. Tylko raby Mojżesz
wzbudzał w niej miłość matczyną. Tylko jego karmiła i hołubiła. Gdy stało się jasne,
że Frank został na dobre sierotą, zamieszkał w domu pasterki. Usnął w koszu z
łozy wymoszczonym pachnącym sianem, a pasterka wraz z sąsiadami udała się na
poszukiwanie mleka krowiego. Kozie było nie do zdobycia w promieniu 40 km, z
krowim też było nieco kłopotu. Samochód pasterski odmówił posłuszeństwa, a
samochód sąsiadów ledwie dyszał. Udało się nam zdobyć mleko i Franek rozpoczął
życie jako bottle lamb. Apetyt miał za trzech Franków. Już następnego dnia o
świcie szalał po domu. Trzeciego zaś nauczył się wskakiwać na sofę i wyglądać
przez okno, opierając się małymi raciczkami o parapet. Czwartego wbiegał po schodach na górę, nie
mogąc mnie znaleźć na dole. Budził się, wyskakiwał z kosza, meczał i
nasłuchiwał. Gdy usłyszał dźwięk uderzeń w klawisze klawiatury już był na górze
(a miałam wtedy pracę „pisarską” na wczoraj). Nie było z nim chwili spokoju.
Zasypiał przy sofie, gdy trzymałam rękę na jego główce. Siedziałam na sofie w
pozycji niezwykle niewygodnej, sypiałam na sofie ze zwisającą ręką, spoczywającą
na Franciszku. Mąż po powrocie z wojaży w dzień narodzin Franka (uprzedzony lojalnie
przez córkę, aby się trochę oswoił z sytuacją) zapytał tylko, czy mam zamiar
zrobić z domu owczarnię. Cóż mogłam
rzec, wszystko wszak było jasne ohne Worte. Dokładnie to zamierzałam zrobić, bo
jakiż inny miałam wybór. Mąż o nic więcej nie pytał, tylko patrzył wymownie na
mnie leżącą na sofie i Frania pod sofą. A w Jego oczach widziałam pytanie: „czy
to szaleństwo kiedyś się skończy?”, a on w moich, że : „nie tak szybko, panie
mężu, dopiero dwie owce urodziły, a rodzić będzie całe stado”. Wkrótce po domu
prócz Franka biegała maleńka Eleanor, a wraz z nią z butli jadać zaczęli Gustaw i Józef. A zima była mroźna i dawała mi
się nieźle we znaki. Zasypany świat. Samochód , który nie odpala. Sklep 5 km w
jedną stronę. Krowa dojna w sąsiedniej wsi. Mąż w mieście. Owce i barany w domu…
To nie był Eden, moi Drodzy, choć tak właśnie to przedstawiałam sama sobie dla
kurażu. To był raczej przedsionek piekła. Ale nie taki straszny, żeby zaraz krzyczeć : Lasciate
ogni speranza, voi ch'entrate (Porzućcie wszelką nadzieję, wy,
którzy wchodzicie – Dante, Boska Komedia I 3,9). O nie, tak źle
nie było. Po mleko chodziłam pieszo w
śniegu kilka kilometrów z plecakiem i pięciolitrowym
kanistrem . A jagnięta rosły, jak na drożdżach, bez żadnych problemów. Ani
psychicznych, ani gastrycznych.
W domu
trwały w najlepsze przygotowania do świat, pachniało piernikami, cytrusami,
imbirem i kardamonem. Rozbrzmiewała muzyka. Przede wszystkim Oratorium na Boże
Narodzenie Jana Sebastiana Bacha BWV 248. A ja prowadziłam badania naukowe na temat wpływu
religijnej muzyki barokowej na zachowania oraz długość snu i apetyt nowonarodzonych
jagniąt owcy północnej krótkoogoniastej.
Po Bachu przyszedł
czas na Haendla i jego Mesjasza, ale
tylko do partii chóru „For unto us a child is born” włącznie. Nie chciałam
przesadzać, w końcu szykowaliśmy się do Bożego Narodzenia, a nie na Wielkanoc.
Baranki w stajence, a nie na odrzwiach i w ognisku. Haendla owce zdecydowanie
lubią, z Janem Sebastianem nie jestem już taka pewna. Ja kocham obu miłością
jednaką. Owce bardzo cenią też Purcell’a . Głos Pavarottiego, śpiewającego
Verdiego, wzbudza w nich chęć natychmiastowej ucieczki, czego nie pojmuje mąż
mój, który nie dość, że nie ucieka, to może go słuchać godzinami. Być może to
jednak Verdi, jak sugeruje mąż, a nie Pavarotti.
Aby
zapewnić im harmonijny rozwój zaznajamiałam jagnięta także z literaturą
klasyczną. Lubię czasem recytować ( genetyczne obciążenie) więc recytowałam im
sporo, w różnym metrum. Czytanie owcom nie jest wynalazkiem Leonie Swann (autorki
Sprawiedliwości owiec – w oryginale Glennkill. Ein Schafskrimi i Triumfu
owiec – w oryginale Garou: Ein Schaf-Thriller), jak sadzą niektórzy,
wymyślonym na potrzeby fikcji literackiej. Czytanie, recytacja i śpiew
monodyczny (bez akompaniamentu) służy im wybitnie na porost runa i ogólny
rozwój intelektualny. Chętnie słuchają egzegez, do których przyuczano mnie już od
kołyski, a które babcia z wrodzoną sobie prostolinijnością ( i często nie bez racji)
zwała dzieleniem włosa na czworo.
Moje owce mają umysły analityczne, a jubilat ma umysł niezwykły.
Zna się na meteorologii, psychologii, jest sprawnym inżynierem i wynalazcą. Otworzy
każde zamknięcie (z wyjątkiem kłódki i drzwi „zakluczonych”). Moi
zaprzyjaźnieni „ślusarze” muszą wymyślać zamki nowego typu antyfrank, bo te które do tej pory stosowali w różnych inwestycjach
zwierzęcych, jak gmina długa i szeroka, są zdecydowanie profrank. Co znaczy, że Frank otwiera je z lekkością i sprawnością
Justyny Kowalczyk podczas zawodów. Raz, dwa, trzy – wychodzimy… I wychodzą owce
me, dokąd tylko chcą i kiedy chcą (a ich wycieczki i moje ich poszukiwania mogą
z powodzeniem być kanwą powieści sensacyjnej, a nawet trillera). Stosuję więc
kłódki i liny, tam gdzie kłódki nie da się zastosować i czekam na powstanie antyfranka,
który planujemy z sąsiadem z biegiem czasu opatentować. Trzeba chronić ludzi
przed owcami-widmo, rogatymi potworami, wynurzającymi się nad ranem z mgły, o
głosach potępieńców na torturach (głos Franka i ryk Racheli II. może przyprawić
o infarkt, wierzcie mi na słowo).
Franek jest też showmanem, znanym i lubianym przez
spore grono fanów. Uwielbia błysk fleszy i paparazzich różnej maści. Jest niekwestionowaną gwiazdą na owczym firmamencie.
Sto lat Franiu!
Dziękuję za życzenia dla mnie. Pozdrawiam Gości i
nowych obserwatorów.
Też miałam baranka w domu na butli gdy dziadek hodował owce w czasach mego dzieciństwa.Spał pod piecem.Był słodki i bardzo inteligentny.Szybko nauczył się ssać z butelki i długo nie chciał z niej zrezygnować.Już był duży i pasł się na pastwisku z innymi owcami gdy jeszcze zobaczywszy kogoś z domowników biegł szybciutko i szukał butli.
OdpowiedzUsuńOch, toż to cudna, wigilijna w nastroju opowieść! Sierota Franek wychuchany i wypieszczony, na klasycznej muzyce hodowany oraz na literaturze pięknej wyrósł na prawdziwego Księcia Baranów!
OdpowiedzUsuńA na dodatek z pyska mu dobrze patrzy - znak, że woda sodowa jednak nie do końca uderzyła mu do głowy!
Serdeczne zyczenia urodzinowe przesyłam dla tego zacnego jubilata ia Wam wielu jeszcze szczęśliwych, niezapomnianych chwil życzę z takimi jak on, niezwykłymi barankami!:))
Czuję się z Frankiem związana i chyba nie tylko przez fakt, iż z barana znaku jestem ;)
OdpowiedzUsuńNiech mu jest jak jest,bo o lepiej nie sposób prosić.
I pastereczce niech się darzy i teraz, i na święta i chanukowo jeszcze też :)
Jaka piękna opowieść... Zaczytałam się, rozmarzyłam i jak tu teraz zabrać się do pracy? Uwielbiam Cię czytać :).
OdpowiedzUsuńWielu lat w zdrowiu i szczęściu dla Franka! Dla Ciebie również :).
Jaka piękna opowieść!!!!
OdpowiedzUsuńFranciszek jest śliczny i piszę to jak najbardziej szczerze, i jako dzieciaczek i jako dorosły tryk. Moim marzeniem stało się zobaczenie Franka leżącego na kanapie lub wyglądającego przez okno!! to musiał być fenomenalny widok. Twoja opowieść przywołała u mnie wczesno-dziecięce wspomnienia, kiedy rodzice hodowali owce, pamiętam z jaką ciekawością biegłam do obórki oglądać nowe jagniątka :D
I ja się przyłączę do życzeń urodzinowych dla Franka ,pięknie opisałaś jego historię i tego co w związku z tym przeszłaś , choć nieraz z pewnością bywało ciężko , to wspomnienia i to jakie zostają na zawsze z nami :) u mnie w domu grasuje paw , kogucik rycerzyk , z związku że jest mikrych rozmiarów mrozy mu nie służą .
OdpowiedzUsuńSerdecznie Cię pozdrawiam :))
Aaron ładnie, ale Franciszek - jakoś lepiej pasuje;)Jest moim idolem! Uwielbiam go i marzę o zobaczeniu na żywo;) A jaki ma stosunek do Chopina? - jestem żywo zainteresowana;)
OdpowiedzUsuńno to 100 ale czy ty wytrzymasz jeszcze tyle z tym urwisem.
OdpowiedzUsuń..zabierasz mnie w inny swiat :)
OdpowiedzUsuńCo Ty mówisz? Przecież Francois jest piękny! Pamiętam owce z dzieciństwa, ale takie śliczne nie były. I strzyżenie pamiętam. Płakałam jak bóbr, bo myślałam, że straszna krzywda im się dzieje. I pewnie się działa, bo nikt się z nimi nie patyczkował. Za nogi, na ziemię i jazda...
OdpowiedzUsuń:-))) To zdrowych kolejnych lat z Panem Franciszkiem i Tobie wiele radości i cierpliwości na te wspólne lata.
OdpowiedzUsuńFranek to baran nad barany - jak widać. I nie zgodzę się z Tobą, że nie jest przystojny - jego męsko-barania uroda może zwalić z nóg każdą nieśmiała owieczkę:-))) Niniejszym załączam więc serdeczne życzenia urodzinowe dla jubilata:-))). Problem ze zbytnio rozwinięta inteligencją w kwestii zamków znamy... U nas przoduje w tym Mila, ale bury Ryszard i naśladujący go we wszystkim MacBęcek też są nieźli w te klocki. Zdecydowanie najlepiej na bramkach sprawdzają się wymyślnie zaplatane stare smycze. Zawiązane sznurki nie zdają egzaminu, bo potrafią je rozwiązywać:-)))
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno!
Asia
Czyta się jak opowieści nie z tej ziemi; a Franciszkowi życzę, żeby został z Wami jak najdłużej, pozdrawiam, Owieczko.
OdpowiedzUsuńTo najpiękniejsza opowieść wigilijna, jaką czytałam kiedykolwiek ;) Zachwyciły mnie słowa i melodia, a wzruszyła i rozbawiła historia mądrego i niezwykłego, już od momentu urodzin, Franciszka. Życzę mu wielu lat szczęśliwego życia i wielu zamknięć do otwarcia. A Tobie wielu jeszcze takich historii i żebyś je nam opisała tak pięknie, jak Ty potrafisz ;-)
OdpowiedzUsuńŚciskam ;)
No wreszcie się CHRABIANKA odezwała :)))
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie, to czytając Twą opowieść przypomniał mi się fragment pewnej historii, zamieszczonej w książce o lęku, napisanej przez pewnego amerykańskiego psychoterapeutę.
Otóż ów człowiek jako najbardziej odstresowujące, pozbawione niepotrzebnego lęku i zgodne z naturą doświadczenie swego życie uznał to co zdarzyło mu się pewnej wyjątkowo śnieżnej i mroźnej zimy, gdy jego, położone na uboczu, gospodarstwo(oprócz tego że był psychoterapeutą, był też rancherem), zostało odcięte od świata, energii, telekomunikacji, a przez to niejako życie na nim cofnęło się o jakieś 100 lat. Oprzątanie zwierząt, zapewnienie im pożywienia i wody, zajęcia związane z zapewnieniem potrzebnych dóbr domownikom, to wszystko zajmowało całe dnie. Autor wraz z żoną spali w salonie przy kominku, dogrzewani przez psy. I pomimo nawału pracy, człowiek ten uznał to doświadczenie jako bardzo pozytywne.
Człowiek w mieście i biurze głupieje i tyle. Jak idziesz 5 km z kanką po mleko, to wiesz dlaczego i po co to robisz, wiesz, że to ważne, wiesz, że jeśli tego nie zrobisz, to stanie się coś złego. Dla mnie to jest sedno życia. Pozdrawiam serdecznie :)
Pięknie się czyta...mam niedosyt:))dla Franciszka 100 lat -jakoś nie przechodzi mi Franio bo jest taki majestatyczny...pozdr gorąco i przedświątecznie
OdpowiedzUsuńJak zwykle pięknie i ciekawie :)
OdpowiedzUsuńA Franek- też się zgodzę- piękny jest i wszystkiego co najlepsze mu życzę.
Wszystkiego dobrego i dla hodującej :)
Ubawiłam się setnie. Dziękuję za tę wspaniałą opowieść. Pozostaje mi jeszcze sprawdzić, czy stosowna muzyka klasyczna zadziała na porost sierści mojego psa leniwca i ewentualnie kociaka, który sierść ma jedwabistą, ale z zimą nie mającą nic wspólnego. Wesołych Świąt!
OdpowiedzUsuńCzy to częste u owieczek, że tak zmieniają kolor sierści, z wiekiem, jak konie? Z czarniutkiego węgielka, taka nostalgiczna mgła ... U kóz, to tylko niuanse odcieni.
OdpowiedzUsuńOpowieść przepiękna, zwłaszcza elementy muzyczne i literackie :) Twoje owieczki, to elita kulturalna. Znają pewnie więcej muzyki klasycznej i literatury, niż niejeden młody człowiek.
Nasze koźlęta, którym Weronika czytała bajki, od razu zasypiały i z kultury nici ...
Masz piękne, pełne miłości wspomnienia i dobrze, że jest czym zrównoważyć złość na uciekinierów.
Długiego życia w zdrowiu, dla baranka i pokładów cierpliwości dla Pasterki!
Sto lat dla Franciszka! Przystojna z niego bestia;))) Pozdrawiam .S.
OdpowiedzUsuńHistoria zaiste Wigilijna, ma wspaniały klimat i urok.
OdpowiedzUsuńSerdeczne życzenia dla tak inteligentnego i wszechstronnego Jubilata!
Oraz oczywiście całej Waszej Rodziny :)
Piękna opowieść! A Franio przeuroczy!Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńCzasem, gdy czytam podobne teksty jak ten, zaczynam się zastanawiać, czy mogłabym te nasze owce polubić jak Ty swoje... może to kwestia braku mądrych lektur i muzyki poważnej, że tak mi załaziły za skórę? :)
OdpowiedzUsuńWspaniałe opowieści snujesz,ta dla mnie też jest Wigilijną:))Już lubię tego Franka:))Najlepszego:))
OdpowiedzUsuńPiękny ten Franio. Będąc dziecięciem marzyłam o prosiaczku, takim, który nie rośnie, bo usłyszałam gdzieś taką mądrość, że nakarmiony wódką nie urośnie nigdy. Marzenie się spełniło, ale częściowo, dostałam w prezencie prosiaka z krzywą głową, taki odrzut ze stada, nie nakarmili go wódką i wyrósł na niezłego bekona, którego, ten tego, w okolicy Wielkanocy przerobili na kiełbasy. Żałość moja była ogromna, ale kto tam się dzieciakiem przejmował i jego żalem. Pasanie żywiny to było miłe zajęcie, książki można było czytać bez ograniczeń....
OdpowiedzUsuńOkołofrankowa opowieść niesamowita a i sam Franciszek ma to cosik w oku.
OdpowiedzUsuńWspaniale opowiadasz, ale dlaczego tak rzadko?
Wesołych świąt :)
JEJKU jaka piękna jest :))))))))))
OdpowiedzUsuńkocham Cie Franek ! <3
OdpowiedzUsuń