Zanim pożegnamy stary i powitamy nowy rok, uraczę Was
jeszcze jedną historią około wigilijną,
związaną z moimi zwierzętami.
Ale na początku muszę powiedzieć, że zastanawiając
się nad posiadaniem dużego psa, nie myślałam nigdy o komondorach, bardziej o górskich
psach pirenejskich, albo owczarkach podhalańskich. Ale scenariusze życie pisze
nierzadko bardziej interesujące, niż my sami.
Owce, jak już wiecie, „prześladują” mnie od dzieciństwa. A jak owce, to i w pewnym stopniu i „owcze” psy. W tymże dzieciństwie najbardziej podobała się nam (bratu i mnie) Bella, z okładki książki Cécile Aubry i z filmu Bella i Sebastian w jej reżyserii (http://www.youtube.com/watch?v=myEnMERmbJg).
Owczarki podhalańskie nam tę Bellę przypominały. Marzyliśmy, aby mieć taką śliczną, białą, dużą psinę. A mieliśmy same małe kundelki – rude znajdy, także w liczbie mnogiej. Rodzice mieli zawsze serce dla zwierząt, szczególnie różnych nieszczęśników i pokurczy, wylegujących się potem na kanapach, fotelach i w naszych łóżkach, jak jacyś psi szlachcice.
Taka Bella, to był dopiero pies-marzenie. O „ naszej” Belli, która gdzieś na nas czekała – tu nie było wątpliwości, rozmawialiśmy codziennie. Nawet się o nią modliliśmy. Kilkuletni brat, który wtedy planował karierę duchownego, aby dodać powagi tym naszym dziecięcym modłom, odprawiał nabożeństwa przy ołtarzach, które stawialiśmy w każdym kącie domu, strojąc je kwiatami, świecami i oderwanymi falbanami od babcinych poduszek, żeby było bardziej „kościelnie". Babcia Aniela nie była zachwycona naszymi pracami dekoratorskimi przy ołtarzach, bo te atłasowe i adamaszkowe poduszki szyła Jej praciocia na początku XX wieku. Bała się poza tym, że wzniecimy pożar przy tych naszych modłach, a palące się świece były warunkiem sine qua non skutecznych próśb. W nabożeństwach uczestniczyła czasem maleńka Basia z braćmi Władkiem i Maniusiem, dzieci sąsiadów, które w procesjach unosiły poły lnianych obrusów, w które brat był odziany. Brat, z białym obrusem na głowie, przewiązanym krawatem ojca, aby mu ten obrus nie spadł, wyglądał bardziej na Żyda w tałesie podczas modłów synagogalnych, a nie na księdza, ale modły to modły, najważniejsze, by były żarliwe. Poza tym wszystkie ilustracje biblijne prezentowały tak właśnie odzianych kapłanów (bez krawatów rzecz jasna, ale takie szczegóły nie były dla nas istotne). Ksiądz w ornacie i z odkrytą głową wyglądał na osobę zdecydowanie mało skuteczną. Posiłkowaliśmy się też dla większej rangi i powagi mszałem w języku łacińskim z zasobów ojca. Wszystko więc było przygotowane profesjonalnie i z oddaniem sprawie. A modły nasze były żarliwe i z serca płynące. „Proście, a będzie Wam dane” – słyszeliśmy nie raz, albowiem pleban, weterynarz i organista byli częstymi gośćmi w naszym domu, gdzie przy kartach i kieliszeczku orzechówki lub wiśniówki prowadzili dysputy filozoficzne i literackie, dokonywali egzegez, a szczególnie zajmowała ich teologia i analizy biblijne. Prosiliśmy więc i pewnego dnia stał się cud. Przybłąkał się do nas owczarek podhalański. Sunia biała jak śnieg, z czarnym nosem. Wypisz, wymaluj ta wyśniona. Ochrzciliśmy ją z miejsca przy użyciu wody święconej i kropidła imieniem Bella. Mój brat został natychmiast Sebastianem, choć Bella zdecydowanie wolała mnie, ale jako dziewczynka nie mogłam być przecież chłopcem. Sprawy płci były wtedy nad wyraz proste. Dziś, jak wiemy, nic już tak oczywiste nie jest . Wymodlona Bella była z nami ponad dwa tygodnie. Znalazł się - niestety -właściciel. Byliśmy na taką ewentualność przygotowani, mimo to było nam bardzo smutno. Bella jeszcze dwa razy nas odwiedziła, oczywiście nielegalnie. Jej pan przyjeżdżał po nią coraz bardziej obrażony na nas. Jakbyśmy to my byli winni tych ucieczek. Wraz z bratem byliśmy naturalnie pewni, że ona przychodzi do nas, bo ją kochamy i zawsze ją kochaliśmy, nawet, jak jej jeszcze z nami nie było, i ona to wie, bo przecież jest mądrym psem. Ojciec mój, cytując filozofów – bez tego bowiem nie byłoby rozmowy, odwołując się do behawiorystów zwierzęcych, naszego sąsiada weterynarza, księdza proboszcza i organisty wraz z konsylium mieszkańców z sąsiedniego domu, próbował panu Belli zwrócić uwagę na głęboko w psiej psychice tkwiący problem, powodujący ucieczki, niestabilność emocjonalną psiaka i bóg raczy wiedzieć co jeszcze. A wszystko poparte przykładami, albowiem verba docent, exempla trahunt. Chciał ją ojciec w związku z tym odkupić, aby właściciela tym samym uwolnić od masy problemów, złych emocji et cetera. Właściciel się jednak nie zgodził na tę transakcję kupna, choć ojciec oferował ponoć niezłe pieniądze, ku przerażeniu babci, która przysłuchiwała się negocjacjom jako członek grupy wsparcia. Nam nie sprzedał, a potem, jak słyszeliśmy, i tak ją komuś oddał, bo wciąż uciekała. Ojciec wyrzucał sobie, że być może nie ten filozof został przywołany i nie te exempla. Babcia, jak zwykle pocieszała, że pan się wcale był na filozofii nie znał, więc ten czy inny, to bez znaczenia. A exempla już tak mają, że jednych ciągają, a innych nie. Cierpieliśmy jednak wszyscy, bo Bella zdobyła nasze serca i byliśmy pewni, że u nas byłaby szczęśliwa i nie musiałaby nigdzie uciekać.
Nigdy potem nie mieliśmy już żadnego białego psa z
czarnym nosem, nawet przez chwilę. Ale ten pies, jak i te rogate owce ze snów,
siedział gdzieś tam w mojej głowie przyczajony, aż do pewnego wydarzenia z połowy grudnia 2009 i
wigilii tamtego roku. Ale to byłaby bardzo długa opowieść. Dość
powiedzieć, że owce moje zostały napadnięte pod moją nieobecność przez obce psy
i tylko przytomności dzielnych sąsiadów,
uzbrojonych w drewniane żerdzie, zawdzięczam,
że nic im się nie stało. Ale to wydarzenie spowodowało, że zaczęłam myśleć o
sprawieniu sobie dużego psa-stróża.
I nagle przyszła zima ze śnieżycami i mrozami ponad
dwudziestostopniowymi, i narodził się Franio. I przyszła wigilia, na którą pojechaliśmy z
maleńkim barankiem w koszyku. I Franio-przyszły showman zrobił furorę wśród
wszystkich gości wigilijnych. Wśród gości byli przedstawiciele narodu
węgierskiego, narodu wyczulonego na sprawy pasterskie. A ja gadałam i gadałam,
bo jestem gadułą straszliwą. O wszystkim gadałam. O moich lękach i psach
pasterskich, owcach, pastwiskach, watahach psów. Nie miałam pomysłu na dużego psa, ale
sytuacja wymagała zastanowienia. Ja gadałam, a Węgrzy słuchali. To były takie zupełnie
niezobowiązujące wymiany myśli. Wigilia dobiegła końca. Wróciliśmy do domu i „naszych
baranów”. Nie mieliśmy pojęcia, co się działo po naszym wyjeździe. A działo się
Moi Drodzy, działo. Węgrzy z diaspory komunikowali się z Węgrami w ojczyźnie i radzili.
Aż uradzili. Parę dni później
powiadomiono nas uroczyście przez telefon, że oto właśnie dziś nasze wszystkie
problemy się kończą, bowiem w tej chwili
kupują dla nas prawdziwego psa na wilki – sunię o rodowodowym imieniu Ella i
roboczym Peti. Parę miesięcy potem do Peti doszedł pies Fenyes III czyli nasz
Lajos, „bo komondory muszą być co
najmniej (sic!) dwa”. Byłam początkowo trochę przerażona, przyznaję. Sic
fata volunt – powiedziałby mój ojciec ze stoickim spokojem. Niech się więc
dzieje, co ma się dziać – powiedziałam więc sobie ja, skoro i tak już pies
kupiony.
…I od tej pory szczęśliwy jest
mały Sebastian i jego pies....
Psy są z
bardzo dobrych linii hodowlanych. Prawdziwe wilki w owczych skórach.
Wiele osób pyta,
co to właściwie za pies jest, ten
komondor.
Komondor to sympatyczny, nie całkiem czysty, a
często nieźle brudny, sfilcowany biały pies sporych rozmiarów, z czarnym jak
piłeczka pingpongowa nosem . Uśmiechnięty od ucha do ucha przytulak . Cudowny
towarzysz, wzbudzający respekt stróż i obrońca. Niezły kombinator. Doskonały
biegacz długodystansowy i skoczek przez płoty. Niestrudzony kopacz ogromnych
dziur w ziemi. Pożeracz serów i pszennego pieczywa, winogron, marchewek, jabłek
i otrębów, w zasadzie wegetarianin. Złodziej jajek, rękawic roboczych, drewna
na rozpałkę, ostrzyżonych owczych run, pluszowych zabawek. Przeżuwacz
wiklinowych koszy i drewnianych trepów.
Nie jest to
pies dla każdego. Bo on niczego nie musi. Nie musi ładnie wyglądać ( a nawet
nie powinien – ten pogląd wyznaje z pewnością Lajos, który jest utytłany w
błocie przez większość roku, nawet przy pięknej pogodzie i bez deszczu. Ma
swoje sposoby, aby się sprawnie i szybko utytłać nawet w upał – wchodzi do
stawu, a potem taki ociekający wodą kopie wielką jamę, w której leży), nie musi się kąpać, czesać i
fryzować. Nie musi podawać łapy, być potulnym pieseczkiem, nie musi wycierać
łap, unikać deszczu, nie musi spać pod dachem, nie musi się bezwzględnie uczyć wszystkiego
i reagować na wszystkie możliwe komendy, bo czasem przecież to on lepiej wie,
nie człowiek. Tak więc tylko człowiek, podobnie jak on niczego nie muszący, może się z nim dogadać i go docenić. I takiego
człowieka doceni też pies. A wtedy świat należy do nich. Razem mogą wszystko. A Komondorok to mianownik liczby mnogiej od
słowa komondor. Czyli to samo, tylko do kwadratu, (co najmniej).
O komondorach napisano tomy. Naturalnie, najwięcej po
węgiersku. Ale mając rodzinne węgierskie koneksje, nic nie zostało nam
oszczędzone. Bo Węgrzy mogą o
komondorach w nieskończoność, jak ja o owcach. Dlatego myślę, że ten mariaż polskowęgierski
był mi pisany. Choć Bella wyglądała znacznie lepiej, nie wyobrażam sobie już u
nas innych białych psów, nawet pirenejskich górskich, czy pięknych i też węgierskich
kuwaszy, choć biel moich jest już raczej umowna.
Pozdrawiam odwiedzających i nowych obserwatorów
I do tego wszystkiego są przekochane!!!
OdpowiedzUsuńDla mnie cudowne psy, na właściwym miejscu i też poraziły mnie swą wielkością, lecz mimo to strachu nie wzbudzają.
To takie miśki, ale kiedy trzeba zamieniają się w kogo trzeba
UsuńOwieczko, piękna opowieść i ta słodka pioseneczka z ulubionego filmu - dawnych wspomnień czar! Aż łza się w oku zakręciła...
OdpowiedzUsuńPieski cudne i charakterne, jak widzę...
A z tym ich "nicniemuszeniem", to coś tak, jak u Kretowatej, he, he :)
Dobrego roku Wam życzę!
Pozdrawiam serdecznie :)
Dobrego roku dla Ciebie. Mnie tez za każdym razem wzrusza ta czołówka z filmu, sam film. Czuję się wtedy, jak mała dziewczynka w domu dziadków, w którym się wychowałam.
Usuń:-)))))))))) a ja ,w wieku nastoletnim, często marzyłam o komondorze,ale wydawało mi się to takie nierealne ;-) Minęło paarę lat , "coś" Ci się przyśniło i po naszym podwórku biega teraz kudłaty mop, tudzież muppet będaćy od rana do wieczora w dobrym humorze -jesli zaś chodzi o podejście do hmm... higieny to wykapany tata -co nam absolutnie nie przeszkadza ;-)
OdpowiedzUsuńRonja ma rzeczywiście chyba "coś " z Lajosa. Peti jakby czyściejsza
UsuńA u Ciebie jak zawsze bajkowo.
OdpowiedzUsuńNa Bellę chorowałam i ja, tak bardzo, że w końcu ją dostałam.Wraz z Ojcem uknuliśmy, że Mamie powiemy, iż to pudel nierasowy i zachwyceni, że chwyciło, trwaliśmy w tym kłamstwie parę dobry miesięcy, do chwili gdy pudel bez kłopotów wstał z fotelem na grzbiecie, pod którym przestał się miesić ;)
W Nowym Roku niech się Wam spełnia wszystko, co dobre!
Dobrego roku Fanaberio dla Ciebie i Twoich bliskich. Ale nieźle to wykombinowaliście z Ojcem
UsuńDuży pies to jest to, ja też marzyłam o białym misiaku, jako mała dziewczynka nie wiedziałam, że taki pies funkcjonuje pod nazwą owczarek podhalański, aż pewnego dnia, już po ślubie razem z mężem zafundowaliśmy sobie takie białe cudo, totalnie nie znając rasy, teraz mamy już drugiego podhalana, to cudowne psy, ale trudne, ale już nigdy nie kupimy sobie innego, to taka miłość na zawsze. To wspaniałe psy pasterskie, które, kiedy nie mają stada, przenoszą swoją uwagę ludzką rodzinę. Tak, mogłabym o nich opowiadać bez końca, a jeżeli chodzi o wycieczki, podhalany uwielbiają długie giganty, już nie raz szukałam swojego psa kilka godzin, a on wracał brudny, ale szczęśliwy, teraz już wiem gdzie wieje i od razu tam jadę. :))). Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku.
OdpowiedzUsuńW pierwszym roku parę razy mi uciekły przez Tymka, który sprowadzał wszystkich na manowce, ale teraz spokój. Oby trwał wiecznie. Najlepszego Nowego Roku. Niech się darzy, spełnia, rośnie
UsuńOwieczko piszesz że jesteś gadułą , jak ktoś tak ciekawie pisze to mogłabym słuchać na okrągło Ciebie i Twoich opowieści.
OdpowiedzUsuńI piękne jest to że psy nic nie muszą , ja nie muszę ale bardzo chcę złożyć Tobie najlepsze życzenia z okazji Nowego Roku :)
Pozdrawiam Cię serdecznie Ilona
No gadułą jestem straszną. To chyba większa z moich wad. Najlepsze życzenia noworoczne ślę Ci. Niech to będzie dobry rok!
Usuńbardzo fajna opowieść Rogata, poproszę jeszcze i jeszcze:)) może agroturystykę w nowym roku otworzysz to nie opędzisz się od gości, co to bedą chcieli te cuda, o których tak ładnie piszesz, oglądać:))) my będziemy pierwsi:)))wszystkiego najlepszego na 2013 dla Ciebie i Twojej ludzko-zwierzęcej familii:)
OdpowiedzUsuńWy jesteście od dawna zaproszeni.
Usuńniech no tylko któraś z rogatego stada się wykoci albo inne coś to już jesteśmy:))do pomocy w karmieniu też:))
UsuńFilm o Belli to też moje dzieciństwo, przeżywałam go bardzo i pamiętam moją rozpacz wobec dramatycznych zwrotów akcji... Komondory poznałam niejako "przy koniach", w wieku młodzieńczym kupiłam książkę o węgierskich pasterzach - zaklinaczach koni i wtedy je ujrzałam po raz pierwszy. Niesamowite psy, marzyłam o nich, ale to marzenie nigdy się nie spełniło.
OdpowiedzUsuńA teraz mam ukochaną biała sukę z czarnym nosem - to biały owczarek szwajcarski, też rasa użytkowa, pasterska, pięknie zagania wszystkich członków stada - czyli nas ;-)
Pozdrawiam i ściskam
Twoje Panny to piękne psy. I takie dostojne, czyściutkie. A ten film to chyba najbardziej ulubiony z ulubionych moich filmów dzieciństwa. Wszystkiego dobrego na Nowy Rok.
UsuńPsy pasterskie powinny mieć stado do pilnowania. Wtedy są szczęśliwe :) mój BPP pilnuje tylko domu, ale byłby o wiele szczęśliwszy na polach i łąkach. W jakim wieku są Twoje psy?
OdpowiedzUsuńPeti ma trzy lata. a Lajos dwa i pół
UsuńJa nie musiałam śnić o psach - zawsze jakieś miałam, a mój pies dzieciństwa to owczarek niemiecki - spałam z nim na dworze, nie w budzie, bo był na to zbyt dużym indywidualistą, ale w takim jego schronie, miał swoje ścieżki (dosłownie) wydeptane po okolicy, niczego nie musiał, był najmądrzejszym stworzeniem pod słońcem, idealny do zabaw w czterech pancernych, ale w razie czego - czuć było mores. Nigdy nie ugryzł, nie musiał;) tęsknię za nim straszliwie. Ale nie chcę kolejnego owczarka, taki i tak był tylko jeden;) A to niemuszenie mam chyba po nim;)
OdpowiedzUsuńMyśmy nie mieli dużego, tzn. jak żył Laufer -owczarek niemiecki rodziców, to byłam niemowlęciem i go nie pamiętam. A potem same małe psiaki, a dużego chcieliśmy. Brat ma goldenkę - Królowę Saby
UsuńPasterze, pasterze...Nasz Garip też z pastuchów :)
OdpowiedzUsuńChoć owiec nie mamy (a w Anatolii to owce gównie pasie) to i jego charakter psa stróżujaco- pasterskiego cenimy. Komondory kojarzą mi się z dużymi mopami! Piekne psy. Ja to w ogóle oszalałam na punkcie psów dużych, pasterskich. Marzy mi się, sarplaninac, albo...lekko obronny także mastif hiszpański. Kamax już zębami zgrzyta, bo garipowe ucieczki przez płot go wkurzają, ale...nie wiem czy z czasem, jak juz wiecej czasu dla psów będzie to się coś dużego, nowego nie pojawi. Aaaa, najwyżej mu się znów narażę....
Serdeczności na nowy roczek!
Mastify zasadniczo różnią się od pasterzy tym,że są parę sekund wolniejsze w reakcji i jak już ruszą do boju to najlepiej zejść im z drogi,bo wrócą jak już skończą ;)Jest to cokolwiek kłopotliwe przy upierdliwych sąsiadach/moi są już ułożeni hi hi/.Pasterz większą uwagę zwraca na to co od niego chce jego człowiek,ale co by nie gadać kocham wielkie psiska z charakterkiem.Pozdro Iwona i Ysmir/mastif tybetański/
UsuńSzczęśliwego Nowego roku i marzeń spełnienia. Dziękuję za wszystkie dobre słowa i odwiedziny. Pozdrawiam serdecznie, buziaki, Grzegorz.
OdpowiedzUsuń..przyszlam umordowana z pracy ;)..prawie padnieta ;)...a tu taki prezent na mnie czekal :)..uwielbiam czytac Twoje posty :)
OdpowiedzUsuń...dziekuje za poprawe samopoczucia :)))
.;i zycze zdrowego i pieknego roku 2013 :))))
Kocham Twoje opowieści! Zycie masz za kilka osób!
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego! Spokoju nie życzę, żeby się nie narazić :)
Jakoś na te psy nie zwróciłam dotąd uwagi... ja ich chyba od owiec nie odróżniłam :D
OdpowiedzUsuńTa opowieść popłynęła tak, że się poczułam nagle pod piecem ciepłym, ze szklanką herbatki i kotem na kolanach i psim futrem skulonym na stopach :)
Ja jak byłam małą dziewczynką był w domu Misiu prawdziwy owczarek podhalański.Był cudownym psem,mądrym,łagodnym i cierpliwym.Odszedł na nosówkę gdy miałam kilka lat.Pozostały wspomnienia i zdjęcia...
OdpowiedzUsuńŚwietne psy. Jakby kto naszemu dredy zrobił. Reszta, pomijając srebrny metalik na tyle (obowiązkowy u naszego), taka sama. A i te czarne misiowe nosy są cudne.
OdpowiedzUsuńNasz pastuch, kiedy szaleliśmy przedwczoraj w koło na sankach (na lodzie) tak się zdenerwował, że capnał mnie za kolano. Ha, nie wolno jest stadu szaleć ! :)
Děkuji za milou návštěvu i komentář. I já jsem ráda, že jsem objevila někoho dalšího, kdo má rád zvířátka a řemesla. Máme hodně společného. I naše ovečky jsou si moc podobné.
OdpowiedzUsuńBella a Sebastián, to byl seriál, se kterým jsem také vyrostla. Měli jsme potom také velkého psa - bernardýna Dona. To byl miláček všech a Bellu nám alespoň trochu připomínal.
Zdravím všechna vaše zvířátka a doufám, že jim nevadí, že česky. Pan Google by to asi nedobře přebásnil a já bohužel polsky neumím, jen trochu rozumím.
Zazdroszczę Ci tych piesków. Są piękne i mają swój charakter ;-).My kiedyś mieliśmy dogi niemieckie, jednak szybko odchodzą...Teraz brakuje mi takich dużych psiaków. Mieszkają na zewnątrz czy w domu?
OdpowiedzUsuńHappy New Year to you and your family! I've been enjoying looking at your photos of the animals that you share your life with. They add so much to our lives, don't they?
OdpowiedzUsuńEnjoy your week,
Judy
Kochana chyba wymarzyłam sobie tego posta,jak je tylko zobaczyłam u Ciebie na zdjęciach to miałam pytać czy masz kenel i czy u ciebie można dostać a jak nie to skąd wzięłaś te cudeńka.To moje marzenie i będę je mieć,bo nadajemy na tych samych falach.Teraz mam jednego Tybetana,na wielkanoc drugi a potem przyjdzie czas na komondora.Uwiódł mnie ich charakter,są bardziej otwarte na swojego człowieka niż Tybsony a Tybsony kocham strasznie.Pozdrawiam serdecznie Iwona
OdpowiedzUsuńTo są naprawdę świetne psy. Wcześniej nie miałam pojęcia, jak świetne
UsuńA szukasz domu dla szczeniaków,jak będziesz szukać to pomyśl o mnie :)Iwona
UsuńOK
UsuńO psach mogę zawsze i wszędzie, u Ciebie nie muszę się bać, że zakończenie nie będzie dobre.
OdpowiedzUsuńEwentualne zdjęcie macewy słać na adres via Twój blog?
Tak, please. Odczytywanie różności to moje hobby. Wciąga bardziej niż sensacyjne powieści. Czasem można zupełnie przypadkiem dotrzeć do przeróżnych historii, układają się czyjeś losy, jak puzzle.
UsuńRozumiem, ale po hebrajsku?
OdpowiedzUsuńpourquoi pas ?
OdpowiedzUsuńParce qu'il faut le connaitre! Tu veux dire que...? Łał!
OdpowiedzUsuńJe ne veux pas dire cela
UsuńCa me soulage un peu...
OdpowiedzUsuńRogata, dawaj sery, kocham sery, serowa jestem, normalnie też je sprzedajesz, czy tylko teraz, na pieski? Chętnie zostanę Twoją klientką. Ale teraz na pieski, choćby zaraz.
OdpowiedzUsuńSery robię nieustannie. Wrzucę coś na bloga, ale muszę "skoczyć" jeszcze pozałatwiać parę spraw. Tymczasem
UsuńNara. To czekam na sery cierpliwie, a w zasadzie niecierpliwie.
OdpowiedzUsuńe-mail poszedł.
OdpowiedzUsuńKobietki kochane, czy wy nie sypiacie wcale (zz,zz) Przesliczna opowiesc, Owieczko, dopiero dzisiaj na spokojnie sobie twojego bloga poczytalam. Belle i Sebastiana tez oczywiscie pamietam. Moj pierwszy pies w zyciu to byla nader oryginalna mieszanka puli wegierskiego i setera, spore, kudlate i z dluzszym pysiem setera. Bardzo byl kochany, przezyl az 17 lat.
OdpowiedzUsuńMika