Droga z domu Pierwszego do Ostatniego była długa i wyboista.
Przeprowadzałam się wielokrotnie
i wszędzie byłam u siebie. Wszystkie miejsca, w których mieszkałam, były jednak
tylko domami pośrednimi. A ja byłam w drodze jak homo viator, z Domu Pierwszego do Domu Ostatniego. Nie wiedziałam, jak długo będę podróżować i czy podróż
moja zakończy się odnalezieniem domu, który będzie Ostatnim. Dom Ostatni miał
być powrotem do Domu Pierwszego. Miał stać się Pierwszym.
Nie znacie mojego Domu Pierwszego, nie wiecie więc, jak trudne stało przede mną zadanie. Miałam
jednak nadzieję, że skoro wcześniej
odnalazłam owce ze snów, odnajdę i właściwy dom, który z pewnością gdzieś na mnie czeka.
Dom w dolinie nie mógł być przecież tym Ostatnim. W krajobrazie płaskim jak
stolnica, mimo bezkresnych przestrzeni, dusiłam się. Potrzebowałam choć
niewielkiej góry, a najlepiej dwóch. Zaczęłam śnić o domu w wąwozie, z lasem,
strumieniem, łąkami, najlepiej wysoko nad domem, ze starym sadem i starymi
lipami dla pszczół, ze stodołą, z budynkiem gospodarczym. O domu sporych
rozmiarów, jak Pierwszy, z grubymi ścianami z kamienia i cegły, z fachwerkiem
wewnątrz, z kamienną piwnicą, położonym w „brzuchatym” krajobrazie.
"Odwiedziłam" 10 domów. Gdy pokazano mi zdjęcia "ósmego", nie chciałam go nawet oglądać. Pojechałam
jednak na wycieczkę. Oto co z tego wynikło.