Słowo się rzekło, Rogata Owca powraca ze swoimi opowieściami o życiu ze zwierzętami, w pogodę i niepogodę, o pieczeniu chlebów naszych powszednich, ciast i ciasteczek, spotkaniach i radości ze wspólnie spędzanego czasu. Trochę czasu minęło od ostatniego prawdziwego wpisu. W międzyczasie blog skończył dwa lata, na co zwróciło mi uwagę kilka osób w mailach z prośbą o napisanie wreszcie czegoś. Czytania więc będzie sporo, może za dużo, ale jestem gadułą. I nie jest to Moi Mili literatura wielkich lotów. Piszę jednak z nadzieją, że będzie się Wam dobrze czytało i nie będziecie żałować, że tu zajrzeliście.
Zanim powrócę do „moich baranów”, opowiem Wam „Historie Drobiowe”. Drób mogliście już podziwiać na zdjęciach.
Owce, jak wiedzą czytający blog od początku, nawiedzały mnie w snach od dzieciństwa i w końcu pojawiły się na jawie. Drób żaden nie śnił mi się nigdy, chyba że w charakterze pieczystego, na porcelanowym półmisku, w wianuszku z pieczonych na klarowanym maśle jabłek, z kardamonem, goździkami i cynamonem. Nie myślałam wcześniej, że kury, a nie daj Boże gęsi, będą członkami zwierzęcej społeczności w moim gospodarstwie wiejskim. Żadnego gospodarstwa nie było wszak w planach. Dom na wsi tak. Tylko weekendowy. Ale sami wiecie, jak to bywa z planami. Czasem zmieniamy je my, czasem zostają zmieniane pod wpływem różnych czynników i sytuacji, a niekiedy zmieniają się niejako same z siebie. Ot tak. Tu myślę o Heraklitowym Πάντα ῥεῖ , czy Owidiuszowym Tempora mutantur nos et mutamur in illis ( czasy się zmieniają i my zmieniamy się wraz z nimi).
Na wsi widywałam czasem kury. Gęsi domowe znałam głównie z opowieści o syczących i szczypiących po nogach potworach i jako obiekty sztuki. Moją ulubienicą jest Gęsiareczka z Getyngi, powstała w roku 1901 figurka Elżbietki w stroju ludowym, niosącej gąski......Wikipedia oraz bohaterki obrazu Teodora Axentowicza - Gęsi z pasterką (czy Gęsiarka) z 1883 roku (tak mogę wyglądać w podeszłym wieku, jeśli Bóg pozwoli). W okolicznych wsiach nigdzie nie hodowano gęsi. Gęsi stały się tematem rozmów, gdyż ciekawa byłam, dlaczego nikt ich nie trzyma. To takie piękne i majestatyczne ptaki. Sprawa się szybko wyjaśniła. Podczas rozmów dowiedziałam się, że „gęsi to najgorsze ptaki, bo za(...)rają wszystko i się strasznie drą” i w ogóle są do niczego. Co prawda, to prawda. Trudno też trzymać gęsi wśród tuj i cyprysików, na wypielęgnowanej murawie, przy oczku wodnym z fontanną. Wszystko obróciłyby w niwecz w jeden dzień. Mimo iż nie jestem zwolenniczką takiego zagospodarowania przestrzeni obejścia wiejskiego, doceniam pracę i staranie oraz czystość i porządek. De gustibus non est disputandum, jak wiadomo nie od dziś i nie to ładne, co ładne, ale to, co się komu podoba.
Trzeci dzień czerwca tamtego roku był bardzo ciepły i słoneczny. Wczesnym rankiem miałam zaplanowaną podróż do miasteczka S., celem kupna siatki leśnej do dalszego grodzenia pastwisk. Kupowałam siatkę u producenta, w drugim gatunku, czyli na wagę. Tego dnia kupiłam 160 kg w czterech rulonach, które wyładowywałam od razu na łące, aby nie musieć targać tej siatki na taczce. Po rozładunku, gdy usadowiłam się już w samochodzie, zadzwonił telefon.
- Cześć! Wiesz, że masz gęgawy? - oznajmiła H. nasza wiejska władza-zbrojne ramię wójta.
-Jakie gęgawy, gdzie? – ja
-Jak to gdzie, u Ciebie? – H.
-Jak to u mnie? – ja
-No u Ciebie. Chodzą – H.
-Gęsi? – ja
-No mówię Ci, że gęsi chodzą. Skąd je masz? - H. Zapytała czujnie, wietrząc jakieś machinacje poza Jej plecami.
-Ja nie mam żadnych gęsi. Widzisz je teraz? – ja
-Teraz nie widzę, ale widziałam przecież, jak jechałam –H. lekko powątpiewająca
-One nie moje – ja
-Twoje, nie Twoje, ale masz – H. tryumfująca
Rozmowę przerwałyśmy, by prowadzić ją dalej bez pomocy telefonów, gdyż dojechałam do domu, a tam przy płocie stała H. Nie zwykła H.- sąsiadka, H.- sołtyska, ale H.- inspektor weterynarii i członek ekostraży.
Po wejściu za bramę nie widziałam żadnych gęsi. Sie spinnt – pomyślałam, bo czasem myślę sobie po niemiecku (czyli, że H. świruje). A H. czasem świruje naprawdę. Tym razem nawet sama H. pomyślała to samo o sobie – Ich spinne wohl (chyba zwariowałam). Żadnych gęsi nie było, o gęgawach nie mówiąc. Cisza, spokój, przerywany tylko delikatnym jagnięcym meczeniem, gdyż dwa dni wcześniej, na Dzień Dziecka, Salome urodziła bliźniaki, których ojcem był Pożyczony, którego nie mogłam oddać, bo się był zagubił jego właściciel, ale to zupełnie inna i nie mniej emocjonująca historia.
Z powodu braku gęsi, zaproponowałam kawę, ale H. nie odpuściła tak łatwo.
-Idź rób kawę, ja się rozejrzę! – musicie wiedzieć, że H. nie prosi. H. wydaje rozkazy. Ale i tak Ją lubię.
H. udała się na obchód, a ja rozpalić w piecu i zmielić kawę. Wychodziłam z domu niosąc na tacy świeżo zaparzoną i pachnącą kawę, kiedy H. wrzasnęła tak przeraźliwie, że taca wraz z kawą i porcelaną wylądowała na schodach, a ja prawie zeszłam z tego świata. Filiżanki po babci porozbijały się w drobny mak. Na szczęście tylko dwie. Nie te ulubione.
A to zobaczyła H. wrzeszcząc tryumfalnie: Są!!!!
I ja je zobaczyłam. Od razu ujrzałam fresk z grobu Nefermaat (znajdujący się w Muzeum Egipskim w Kairze), przedstawiający gęsi nilowe – tzw. Gęsi z Meidum. Wyglądały oczywiście zupełnie inaczej, ale tak mi się skojarzyło na pierwszy rzut oka, tak to już jest ze skojarzeniami. Z racji mych koneksji historycznosztucznoarcheologicznostarożytnofilologicznych takie one czasem są.
Gdym je ujrzała, wiedziałam że moje dotychczasowe życie już nie będzie takie samo. Pokocham gęsi, jak owce.
Gęsi – w osobach Tekli i Tytusa (bo takie otrzymały imiona, mimo że Tekla była kaczką w pewnej bajce) - przyszły sobie niewiadomoskąd i zostały niewiadomopoco ( - No i po co Ci te gęsi, mało masz roboty –stały tekst H., tak jakbym miała jakikolwiek wpływ na decyzje gęsi tych). Obie były jakieś zupełnie zdziczałe (głupio pisać obie, gdy chodzi o Nią i o Niego, dlatego czasem mówiłam o Tytusie Gąs). Nie jadły tego, co im dawałam. A dawałam im różne smakołyki. Moje gąski teraźniejsze, tak samo mrozoodporne i bezdomne, smakołyki te uwielbiają. Nocowały w szuwarach nad stawkiem. Zachowywały się tak, jakby mnie w ogóle nie było. Zbliżała się jednak jesień, a za nią zima, a ja nie wiedziałam co mam z nimi zrobić, jak je na zimę zabezpieczyć. Dyskusjom sąsiedzkim dalszym i bliższym nie było końca. Każda jednak zakończona była rytualnym pytaniem: Ale po co Ci te gęsi? (Używam dużej litery, bo tak lubię, proszę różnej maści językoznawców i psychologów o uszanowanie mej woli ortograficznej. Dziękuję).
Postanowiłam zbudować im domek drewniany, taki nieduży, na dwie gęsi. Pomagał mi w budowie nieżyjący już L. Zima przyszła wcześnie. Była śnieżna i mroźna. Gęsi Domek wypełniony słomą czekał pusty na lokatorki. Gęsi nie dały się złapać, ani zagonić. Zarzucałam na nie koce, aby jednak ptaki pojmać i zamknąć na noc. Łapanki trwały czasem nawet dwie godziny, byłam zmęczona nieziemsko, ale zadowolona bardzo, że mi się udało. A udało mi się może trzy razy. Przez trzy lata. Skuteczność jak widzicie niezwykle imponująca. Tymczasem zima zagościła u nas na dobre. Mrozy były ponad dwudziestostopniowe. Mąż bywający w weekendy, widząc mnie biegającą z kocem i usiłującą złapać gęś, zapytał dlaczego chcę koniecznie je zamykać, skoro one wcale nie chcą dać się zamknąć. Wtedy zapytałam sama siebie, po co właściwie? I bingo! Im nic złego się nie dzieje. Ja chciałam je zamknąć, bo mnie się wydawało, że im zimno, że zamarzną, że zasypie je śnieg, porwie lis (z tym lisem, to się nie myliłam, ale stało się to dopiero po trzech latach i dlatego, że Tekla pofrunęła do sąsiadów akurat tego wieczora, kiedy lis urządzał rzeź u nich w kurniku – 17 kur, 20 kaczek i moja Tekla. Taki bilans. To była szczególna noc. Tekli już o godzinie 23. nie było na zamarzniętym stawie, gdzie normalnie nocowała , gąsior Tytus darł się wniebogłosy i nawoływał uciekinierkę, owce rodziły, była straszliwa śnieżyca).
Gęsi wygrały walkę ze mną. Doszłam do wniosku, że to jednak one wiedzą lepiej czego chcą. I żyliśmy długo i szczęśliwie, aż do czasu bliskiego spotkania z pewnym lisem Witalisem.
Zanim doszło do spotkania gęsi z lisem, Tekla postanowiła się rozmnożyć i uwiła sobie gniazdo w mięcie. Naniosła jaj i siedziała tak pod gołym niebem trzy tygodnie, aż doszła do wniosku, że z tych jaj niczego nie będzie. Gdy je porzuciła, dokonałyśmy oględzin komisyjnych. Komisja złożona z trzech bab orzekła, że wszystkie jaja to zbuki. Gąski pozostały więc dwie. A zbuki zakopano głęboko.
Ów czerwcowy dzień był brzemienny w skutki. Bardzo brzemienny, rzec można. Gąski przybyły rankiem, a po południu nastąpiła inwazja z Północy.
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie i dziękuję za odwiedziny
P.S.
Nie wiem dlaczego tak wygląda ten post, blogger dziś szaleje, a ja nie umiem sobie z nim poradzić.
P.S.
Nie wiem dlaczego tak wygląda ten post, blogger dziś szaleje, a ja nie umiem sobie z nim poradzić.
:-))) to jednak JEST literatura wysokich lotów:-)
OdpowiedzUsuńprzenosi mnie w światy skojarzeń i konotacji:-)
ach.
Kiedy to się zdarzyło? inwazja z północy? skoro już minęła?
Jeżeli chodzi o te zaznaczone na szaro linijki (tak?), to trzeba usunąć formatowanie.
Ale ja nie mam bladego pojęcia co i jak. Jestem z tych kumatych inaczej.
UsuńFajne gąski, ale mój nie lubi drobiu, ani na trawniku, ani na półmisku ( zresztą na półmisku nie lubi żadnego mięska i żadnego nie jada ), mówi, że to co im wypada spod ogona sprawia, ze nie może bezpiecznie chodzić po trawniku. No trochę racji w tym jest :).
OdpowiedzUsuńOj wypada im dużo. Bezpiecznie chodzić się nie da.
UsuńCzy inwazja z północy też się u Ciebie zagnieździła?:)
OdpowiedzUsuńGęsi są absolutnie kapitalne! Troszkę wiem co mówię, bo miałam Ptysia i Balbinę. Z zasraniem nie było problemu, bo chodziły, gdzie chciały i jakoś to się rozprzestrzeniało. Kłopotliwe było jedynie wyjście z domu, ponieważ przybiegały natychmiast z wrzaskiem (wrzeszczały - poczekaj!) i towarzyszyły mi kilometrami na leśnych drogach.
Twoje ptice cudnej urody! Też bym się bała o nie w zimie, ale przecież saręki sobie jakoś radzą, więc dzikie potrafią i już.
A jak Tytus? Nie był agresywny? Nie atakował Cię?
Ściskam gorąco!
Magdo, inwazja była znaczna. Napiszę niebawem więcej i zdjęć też sporo pokażę.
UsuńGęsi mnie nie zauważały. Żyły sobie swoim życiem. Tytus nie był agresywny i po śmierci Tekli odszedł na wiosnę. Szedł przez pastwiska i dołączył do gęsi dzikich, ale przecież nie odleciał z nimi. Pewnie też spotkał się z lisem.
Jednum tchem przeczytalam.
OdpowiedzUsuńCzekam na wiecej.
Łyknęłam:) czekam na cd.:)
OdpowiedzUsuńFajna ta historia z gąskami, tylko zakończenie trochę smutne. Może i ja w tym roku się zdecyduję na kilka gęsi, ale ten pomysł musi jeszcze dojrzeć. Na razie mam dwie kaczki i one sobie chodzą i latają gdzie chcą, a śpią na dachu drewutni i zgonić się nie dają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na więcej Twojego pisania :)
Smutek jest niestety wpisany w życie, tak samo jak radość.
OdpowiedzUsuńDlaczego mi się wydawało, że gęgawy to dzikie gęsi?I oczywiście, lotne? Te Twoje jakiś dzikie inaczej czy jak?
OdpowiedzUsuńTo oczywiście nie są gęgawy, tylko takie jakieś gęsi hodowlane zdziczałe, były podejrzenia, że kubańskie (od Kubania), zwane u nas w okolicy łąbędziowate, względnie garbonose. To tylko H. myslała na początku, że to gęgawy.
UsuńJa też konie łapię i zamykam wbrew ich życzeniu ;-))))
OdpowiedzUsuńZ tymi gąskami to ja szans nie mam żadnych. Te, które mam teraz tak samo wolne, jak tamte.
Usuńfajnie wyglądają te gęsi.Nie mogę się doczekać dalszych historii.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi gęsiareczkę z Getyngi - byłam i ją chyba nawet dotknęłam :)(wyk w Nienover w 2000 r.)
ach, były jeszcze gęsi, które Rzym uratowały przed Galami
Byłaś w Stadtwuestung Nienover? Dlaczego myśmy się wtedy nie poznały? Akurat tam mieszkałam.
UsuńNie dziwię się, że uratowały Rzym. Robią taki hałas, że umarłego zbudzić mogą. Moje są bardzo głośne. Słychać je w całej wsi. Czasem z przekąsem jest mi to wypominane, no i meczenie owcze i szczekanie psów.
UsuńTO wypominane? Na wsi? Na Boga! Może woleliby szum autostrady i ryk nisko przelatujących samolotów?
UsuńCzasem tak w rozmowach, ale mam to w głębokim poważaniu i postraszyłam tych "wrażliwych", stadem osłów, jak mnie wkurzą. Te dopiero ryczą. Poradziłam, aby zajrzeli na you tube. I na razie mam spokój.
UsuńRyk kosiarek do trawy, quady, motory wyjące, etc. nie przeszkadzają.
Można jeszcze postraszyć pawiami i perlicami :)
UsuńTeż są niezłe w robieniu hałasu.
UsuńŁowieczko, słyszałam już tę historię w wersji skróconej -ale to szczegółowa, z dokumentacją na dodatek,jest jeszcze bardziej magiczna :-)))
OdpowiedzUsuńMarzę o gęsiach garbatonosych od kiedy przeczytałam książkę "mój dziadek był drzewem czereśniowym" - podobno marzenia są po to ,żeby je spełniać.A może po coś zupełnie innego :-? pozdrawiam całe Towarzystwo - dwu- czworonożne :-)
aaa,, z wrażenia zapomniałam - najbardziej zaciwkawił mnie ojciec Pożyczony - mam nadzieję ,że coś o nim w niedługim czasie napiszesz :-)
UsuńPożyczony to cała historia, nawet triller i krew lejąca się strumieniami. A opowieść będzie w swoim czasie. Trochę suspensu nie zaszkodzi. Pozdrawiamy wszyscy Was Wszystkich
UsuńNo niby nie zaszkodzi ,ale mam nadzieję ,że będziesz litościwa i każesz czekać na ten triller ( mam nadzieję z wątkiem miłosnym ) tak dłuuuugo ;-)
UsuńJakie piękne gęsi!!! Jakie to ciekawe wszystko o tych gęsiach. Wspaniałe te twoje opowieści, czekam na dalej. No i ta intrygująca inwazja z północy???? Potrafisz trzymać w napięciu!!
OdpowiedzUsuńO rany , ile ja bym dała za takie jaja. Teraz na wsi to gęsi w zaniku, bo rzeczywiście potrafią nieźle nagrandzić ale nawet psy czują przed nimi mores.
OdpowiedzUsuńMoja koleżanka ma trzy i od dłuższego czasu molestuję ją o kilka jaj. Może zmięknie przed Świętami i się podzieli. Pisanki z nich wychodzą cudne.
Gardeno, mogę Ci wysłać wydmuszki, ale ty pewnie wolisz jajka "normalne"? Jaj mam dużo, bo inne gąski niosą.
UsuńSorry Gardenio za literówkę w Twym imieniu, ale jestem podekscytowana, bo urodziły się pierwsze jagnięta.
UsuńNic się nie stało. Tak, ja robię na pełnych. Jakoś nie wyobrażam sobie skrobania na wydmuszkach. Chyba by nie wytrzymały.Inną techniką (np. woskiem) można robić bez problemu.
UsuńGratuluję nowych, najmłodszych domowników.
Nawet nie miałam pojęcia, że gęsi to takie niesamowite ptaki! A highlander (prawda?) na koniec to po prostu 'wisienka na torcie'. Też nam się takie krowy kiedyś marzyły, ale muszą jeszcze poczekać...
OdpowiedzUsuńTak Magdo, to Highland. Ja też czekałam...
UsuńWłaśnie, co to za krówka taka rogata i włochata? Widywałam takie stado po drodze na Mazury. Nawet się zatrzymywałam i fotki cykałam, nigdy takich nie widziałam, mają piękne futro, gęste i rozłożyste rogi. Egzotyczne takie, trochę mi się z jakami kojarzą, tylko mniej zarośnięte i bardziej kasztanowe. Do mnie jak mieszkałam w Wielkopolszcze pewnego dnia przyszedł na podwórko króliczek, cały biały. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że kilka dni wcześniej siedząc wieczorem na schodkach chałupy głośno marzyłam, że chciałabym królika. Za kilka dni siedząc na tym samym schodu patrzę a tu kica po podwórku króliczek, Wu wtedy nie było. Kiedy wrócił i pokazałam mu królika, nie uwierzył, że on sam przyszedł, myślał, że go od kogoś przyniosłam. Na początku mieszkał w kuchni, ale robił bobki i jak zabrał się za kable wyniosłam do kurnika. Wyrósł na wielką królicę. Najdziwniejsze jest to, że żył tak długo, aż nie "dowiedział" się, że wyprowadzamy się do Warszawy, pewnej nocy zdechł sobie w tym kurniku nie wiadomo dlaczego..............
OdpowiedzUsuńO, jak smutno...
UsuńTo szkocka krowa górska (niektórzy mówią wyżynna), czyli w języku Scottish Gaelic Bò Ghàidhealach. Prawda, że ładnie brzmi.
A jeszcze ładniej wygląda:)) Twoja ona? To krówki mleczne czy na mięso?
UsuńOna. To mięsne krówki, ale były w gospodarstwach szkockich też dojone. Takie krowy do wszystkiego.
UsuńGąski, gąski do domu..mnie wystarczą kozie mordki i niezły ubaw z nimi. Buziaki ślę Owieczko
OdpowiedzUsuńJolu, jagniątka pierwsze dwa mam! Owieczka i baranek.
UsuńMatulu, Owieczko, dech mi zaparło od gęsiej urody! I całej historii. Toż to gotowiec na książkę!
OdpowiedzUsuńuwielbiam czytać Twoje opowieści i nigdy nie są dla mnie za długie!
OdpowiedzUsuńZawsze gęsi były dla mnie postrachem, kiedy wracałam ze szkoły, najgorszy był gęsior, który gonił nas spory kawałek; prawie wszyscy we wsi mieli gęsi, stadek było sporo, ale były bieluśkie;
OdpowiedzUsuńpotem zimą międzysąsiedzkie darcie pierza, nowe poduchy, pierzyny; doczytałam smutnego końca losu gęsiego w komentarzach, a mylałam, że gęś za duża dla lisa; pozdrawiam.
Owieczko! Pieknie, z polotem, swadą i ogromną erudycją napisana opowieść! Nie kadze Ci tu, ale z serca piszę! Moze naprawdę powinnaś pokusic sie o napisanie ksiazki w tym stylu niezwykła pastereczko-Gęsiareczko-Tkaczko-Piekarko i w ogóle kobieto miliona talentów? Zastanów sie nad tym powaznie i moze nastepnej zimy weź pióro gęsie w dłon i fruń bezdrożami tętniących zyciem, wiejskich opowieści z duszą?!:-))
OdpowiedzUsuńJagniatek gratuluję! Pewnie cudne oba maleństwa! Och, tyle cudów, radość czystą przynoszących zdarzyc sie może w takim zwykłym, wiejskim zyciu!:-))***
Dobrze, że wróciłaś, tyle Ci powiem :) Bo jakiś czas temu przeczytałam jednym tchem cały Twój blog i byłam wielce rozczarowana, że się skończyło...
OdpowiedzUsuńNo nareszcie udało mi się cały wpis przeczytać... albo nie mamy prądu, albo netu. Albo czasu ;)
OdpowiedzUsuńOwieczko, historia cudna, epicka taka i smakowita... (czytałabym z zapartym tchem, gdyby nie przeciwności losu).
Gęsi na śniegu wglądają zjawiskowo, jakby pływały w jego odmętach;-))
No i gratuluję jagniątek! MOJE wrzosówki ktoś podkupił (jaki cham!), jestem zrozpaczona!
Pisz o Inwazji Z Północy, czekam ;-)
Opowieści o gęsiach znam przynajmniej kilka, z najbliższego podwórka teściowej (na przykład taką, jak to gęsi odkręciły i pożarły wentylki od "komarka" teścia, a ten koniecznie potrzebował gdzieś pojechać skoro świt). Te opowieści są najczęściej śmieszne, ale i potwierdzają, że gęś to zwierz głupi ponad miarę. Określenie "głupia gęś" nie wzięło się wiec z sufitu.
OdpowiedzUsuńPoza tym mam wielki zamiar i ochotę juz niebawem pisać o własnych gęsiowych przygodach i zajściach - jeszcze parę miesięcy. A tak całkiem na koniec, to chcę Ci powiedzieć, że Cię wylukałam na pewnym małym zdjęciu w pewnej gazecie, którą bardzo lubię, i czekam z niecierpliwością na kolejny numer :) Pozdrawiam.
Nic się nie ukryje więc. Nie spodziewaj się za dużo po tym materiale. Pozdrawiam
UsuńWiem, wiem, ale mimo wszystko to miłe i takie urzeczywistniające, czasem się zastanawiam czy i moją wiejską pracownie ktoś kiedyś przyjedzie nakręcić.... Ostatnio z Darkiem znajdujemy co chwila znajomych w gazetach, chyba się ich twórcy "przelecieli" po Wielkopolsce i okolicach ;) Pozdrówka serdeczne
UsuńWiesz, oni "przelatują" często, bo coś napisać muszą. Też "widuję" znajomych. To fajne jest. Jak już będziesz na tej swojej wsi, przyjadą z pewnością. Buziaki!
Usuńdanke für die wunderbare Geschichte, ich liebe gänse. wiebke
OdpowiedzUsuńDanke fuer Deinen Besuch. Ich liebe sie auch. LG Wiebke.
UsuńDopiero teraz udało mi się wejsc do Ciebie, mój blogger również szaleje od pewnego czasu,nie mam pojecia co się dzieje!
OdpowiedzUsuńŚwietna opowieść... ja zawsze bałam sie gęsi,że podziobią... ale to pewnie tylko przesądy, tak jak z kotami, dopóki sie ich nie ma u siebie.
Ciekawa jestem czy syczały i goniły Ciebie po podwórku? Pozdrawiam
Te, które teraz mam ganiają mnie i syczą, ale się nie boję.
UsuńFajne ptaszyska :)
OdpowiedzUsuńA opowieść, jak zwykle napisana, ze hej!
Highlander to taka krowa - przytulanka- przynajmniej mi kojarzy się z miśkami.
Pozdrowienia dla Ciebie i świeżo narodzonych!
Moje to nie były przytulanki, o nie. Ale ładne bestie są z tych highlandów, trzeba im przyznać.
UsuńŚwietne te gęsi! Ja też o drobiu nigdy nie myślałam inaczej jak kulinarnie, ale jak czytam takie opowieści to się zaczynam zastanawiać, czy do marzeń o stadku owieczek nie dorzucić jakiegoś ptactwa domowego :)
OdpowiedzUsuńŚwiętna, pięknie napisana opowieść, czyta się ją jak bajkę. Gęsi może i głupie są, ale te Twoje przy tym bardzo ładne i fotogeniczne. Szkoda Tekli. Ze też musiała spotkać lisa krwiopijce, ale tak juz bywa...
OdpowiedzUsuń